poniedziałek, 12 czerwca 2017

EP: Dexter x Foma (Kompilacja)

Zaczęła jakaś bzdurna dziewczyna, rzucając pytanie o to czy ktoś ma rodzeństwo. Już po odpowiedziach dało się poznać dobrych graczy - rzucali krótkie tak lub nie, zamiast wymieniać członków rodziny jak świeżaki. Potem jakichś lekko już zalany chłopak zadał pytanie na temat pierwszego razu. Prychnąłem w duchu, widząc jak kilka dziewczyn pije karniaka, a lampa błyska na czerwono przy twierdzącej odpowiedzi jakiegoś chłopaka.

Uśmiechnąłem się z politowaniem. Ludzie już ledwo trzymali się na nogach, nie zwracając przy tym uwagi na swoje odpowiedzi czy nie obmyślając pytań i tracąc w ten sposób kolejki. Jeszcze kilka tur, a zostanę w grze sam na sam z Dexterem, to tylko kwestia czasu. Pytanie o rodzeństwo? Bez problemu, to chłopak i tak już słyszał. Pierwszy raz? Parsknąłem śmiechem, kiwając głową i mówiąc krótkie "tak". Lampka zaświeciła się na żółto. W końcu nadeszła jego kolej.

Szybkie tak i lampka zaświeciła się na żółto. To nawet zabawne jak łatwo ludzie oddają swoje pytania, myśląc ze coś to da. Szybkie pytanie o obecnego partnera, pociąg do tej samej płci i zainteresowania. Odpowiedzi proste jak drut same wypływały z moich ust, ciesząc oko żółtym światłem. Brak, obie płcie tak samo, eliksiry. Zerknąłem na Fome, widocznie nadchodzi jego kolei i na odpowiedzi, i na pytanie

Brak, ta sama płeć, literatura. Szybko i na temat, bez ociągania w bawełnę, bez omijania. Nic trudnego. Zacząłem zastanawiać się nad pytaniem, nie chcąc przechodzić jeszcze do prawdziwej gry, jednak uważając również, żeby nie rzucać pytań na wiatr.
– Co zrobiła dla was osoba najważniejsza osoba w waszym życiu?
Powolutku, na dowiedzenie się kim jest dana osoba przyjdzie jeszcze czas. Posłałem chytry uśmiech w kierunku Dextera. Byle tylko nie poczuć się za pewnie

Ledwie rejestrowałem informacje, posyłając Fomie złośliwe spojrzenia. Ludzie po kolei odpowiadali, w większości wylewając za kołnierz kolejne karniaki. Problem z tym pytaniem polegał na tym, że naprawdę niewiele osób zdawało się wiedzieć, kim jest dla nich najważniejsza osoba. Zastanowiłem się nad własną odpowiedzią. Pozwoliła mi się poskładać? Nie do końca. Uratowała mnie? Nie w ten sposób. Widząc majaczący się w moich myślach jej uśmiech, odparłem szybko: 
– Umarła.
Gra toczyła się dalej, nawet jeżeli część osób zaczynała się wykruszać. 

Coraz więcej osób stwierdzało, że ominie moje pytanie. To dobrze. Doskonale. Założyłem rękę na rękę i skinąłem głową w stronę Dextera, gdy ten udzielił swojej odpowiedzi. Na mojej twarzy malował się spokój, podczas gdy w przez umysł przebiegało tysiące myśli. Chciałem wiedzieć więcej i więcej, ale na to jeszcze przyjdzie czas, teraz musiałem skupić się na czym innym. W końcu nadeszło pytanie Dextera. Spojrzałem niego, próbując wyczytać coś z twarzy chłopaka

Podszedłem po najmniejszej linii oporu, mając nadzieję na wyoutowanie jak największej liczby osób za jednym zamachem.
– Kim jest dla ciebie najważniejsza osoba? – spytałem gładko, sam nie musiałem odpowiadać, a powtórzenie tego samego pytania przez inną osobę byłoby co najmniej głupie. Posłałem Fomie ostrzegawcze spojrzenie. Igrał z ogniem, aż nie mogłem doczekać się go w wersji na wpół tylko trzeźwej. Jeszcze zobaczymy czy wyciągnął wnioski z naszej pierwszej potyczki. 

Hm. A więc wymieniamy się pytaniami. Coraz więcej osób rezygnowało, z kilkunastu zostało tylko kilka w tym nasza dwójka. Dexter posłał mi chłodne spojrzenie, jakby chcąc ostrzec, że zaraz się skaleczę, a ja w odpowiedzi posłałem mu jeszcze szerszy uśmiech. Miałem dziś wyjątkowo dobry humor.
– Moją siostrą – powiedziałem bez żadnego problemu.
W końcu nadal nie wiedział, co dana osoba zrobiła dla mnie, a mojego pytania nie powtórzy. Przynajmniej na razie, w tej grze. Lampka zaświeciła się na żółto. Zostało sześć osób. Szybko

Kolejna rundka bezwartościowych pytań. Ulubiona rzecz. Imię pierwszej miłości. Zastanowiłem się nad drugim, pierwsze - ciastka - w końcu nie były żadną tajemnicą. Chcąc, nie chcąc, sposobów na obejście pytania nie znalazłem. Pierwszy raz sięgnąłem po karniaka, obserwując Fomę. A śmiej się, zaraz sam się w kozi róg zapędzisz. 

Dexter sięgnął po szklankę, a ja parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. Spodziewałem się po nim czegoś innego.
– Adam. – Wzruszyłem ramionami, bo w końcu czego miałem się wstydzić? Nikt nie mówił, że pierwsza miłość nie mogła być z podstawówki.
Podczas gdy już każdy z moich "przeciwników" wykorzystał przynajmniej po jednej szansie zrezygnowania, ja dalej byłem na czysto. Doskonale.
Nadszedł czas na kolejne z moich pytań.
– Za co najbardziej dziękujesz swoim rodzicom?
Niby nudne, a ile można było wyczytać informacji z jednej, nawet najkrótszej odpowiedzi.

Foma ewidentnie próbował wykorzystać sytuacje na wszystkie sposoby, ale jeszcze kopnie go to w dupę. Kwestia tylko kiedy.
– Za to, że byli.
Nadeszła moja kolej na pytanie, hm.
– Co najbardziej cię uszczęśliwia?

Cztery osoby. Cholera, gra się jeszcze nawet poważnie nie zaczęła, a w ciągu trzydziestu minut odpadło więcej niż dziesięć osób.
Pytanie trudne, bo bardzo łatwo odpowiedzieć na nie źle. No cóż. Ryzykuję.
– To, że żyję w dostatku? – wypowiedziałem zdanie dosyć niepewnie, nie wiedząc, czy nie zaświeci się czerwone światełko.
Czerwone. Westchnąłem i wziąłem szklankę do ręki. Następnie najdziwniejsze miejsce, w którym się współżyło od dziewczyny po mojej prawej. Jak ona tu dotarła? Zmarszczyłem brwi, jednak odpowiedziałem słowem "łąka" a lampion po raz dał nam żółte światło. Ok. Moje pytanie.
– Jakie jest najbardziej bolesne wydarzenie w twoim życiu?

Las i żółte światło. A potem pytanie Fomy, gdzie czwarty gracz wyleciał z czerwonym światełkiem. Wyoutowało nas do trzech osób, Foma i ja mieliśmy po jednym karniaku, dziewczyna dwa. Grupka wokół nas zaczęła rzednąć, ludzie przenieśli się na grę w wyzwania.
– Wypadek siostry – powiedziałem szybko. Kolej na moje pytanie, strzeliłem rzut o aktualną osobę na oku chcąc się pozbyć w końcu upierdliwej laski od najdziwniejszego razu. Nie ma bata, wyjąkała James z rumieńcami na twarzy, ale nie dała się zbić. 

Zerknąłem na Dextera, podnosząc brew do góry, a po chwili uśmiechnąłem się i mrugnąłem w jego stronę. Ewidentnie chciał się pozbyć dziewczyny, która już ledwo co trzymała się na nogach. Co oni dodali do tego "piwa"? Szybka odpowiedź ode mnie w stylu "nie mam", żółty błysk lampki i kolejne idiotyczne pytanie od graczki, tym razem, kiedy po raz pierwszy wypiliśmy alkohol. Przewróciłem oczami, chcąc już zostać sam na sam z moim prawdziwym przeciwnikiem. Po prostu niecierpliwiłem się z każdą minutą.
– Szesnaście lat – odpowiedziałem i przeszedłem do mojego pytania, starając się tak jak Dexter wyeliminować dziewczynę. – Wasza najbardziej szalona rzecz w całym życiu?
Proszę, skłam dziewczyno i daj nam grać w spokoju.'

13 lat, szybkie pytanie, szybka odpowiedź. Widząc spojrzenie Fomy, zrozumiałem, że pragnie się pozbyć blondynki tak samo jak ja. Ostatecznie mieliśmy grę do wyrównania, ostatni wynik zapisał się jako 1:0 dla mnie. Panna walnęła jakieś głupstwo, ale lampa zaświeciła się na żółto. Szybkie pytanie Fomy i moje bzdurne rzeczy dla wyłączenia z gry laski nie dały rady. I w końcu jej pytanie.
– To prawda, że twoja siostra śpi? – spytała z rozbawieniem, posyłając mi złośliwy uśmiech. Oh, czyli jednak nie była do samego końca tępą idiotką?
– To wbrew regułom – zirytowałem się.
– Tchórzysz? – Oh, nie igra z ogniem.
– Śpi – odparłem, posyłając błagalne spojrzenia Fomie. Jeden karniak jej został, udup ją. 

Oh. Zmarszczyłem brwi. A więc tak gramy. Mrugnąłem do Dextera. Odchrząknęłam.
– Przypominam, że ta gra ma jakieś zasady – warknąłem w kierunku dziewczyny i schowałem ręce w kieszenie. – Ale jeżeli tak gramy... Jaka jest twoja najodważniejsza fantazja o Jamesie? Erotyczna, oczywiście.
Nawet nie wiem, jak na to wpadłem, ale miejmy nadzieję, że to w końcu wykluczy ją z gry. W końcu która dziewczyna nie przeżywa nocnych fantazji ze swoim wybrankiem?

– W pokoju samorządu uczniowskiego– parsknęła, wydymając wargi. Nie była brzydka ani nawet za ładna. Była po prostu przeciętna i coś mi tutaj nie grało, ale wciąż nie byłem pewny co. Zmarszczyłem brwi.
Lampka zapikała ostrzegawczo, a na twarz laski wpłynęły rumieńce. Kwestia tego czy grała, czy nie.
– Na przeciwko Heather – dodała. – I Hery. I tej skaczącej czarnulki nowej. – Lampka zaświeciła się na żółto. Wzruszyłem ramionami, pomyliłem się w ocenie?

Kurwa, chętnie wstawiłbym te wszystkie informacje do mojego działu w gazetce szkolnej, jednak miało to związek z innymi ludźmi, a im kłód pod nogi podkładać nie chciałem, zwłaszcza że byli moimi znajomymi. Dziewczę nie dawało za wygraną i ewidentnie zauważyła już, że nie jest tu mile widziana. Zerknąłem na Dextera, podnosząc brew. W końcu nadeszła jego kolej na pytanie.

– Za co lubisz Jamesa? – wypaliłem w końcu, będąc coraz bardziej zirytowanym.
– Za sposób bycia. I jest miły – zaświergoliła. I wtedy stał się cud nad cudy, lampka zaświeciła się na czerwono. Bogom i bóstwom niech będzie dzięki, że wpadła. Jednak typowo pusta laska, sama nie wiedząca za co w ogóle go lubi.
– Czyli zostaliśmy my dwaj? – zwróciłem się do Fomy.

– Na to wygląda. W końcu – odpowiedziałem, klaszcząc w ręce i oglądając się jeszcze za dziewczyną. Ygh.
Przeczesałem włosy ręką, poprawiłem okulary na nosie i przeniosłem wzrok na twarz Dextera.
– A więc... Kim jest twoja siostra?

Hm, ukrywanie tego rodzaju informacji nie dałoby większych rezultatów. Ostatecznie nie wątpiłem, że większość jego pytań będzie się skłaniać właśnie do tego, o czym mówić nie chcę. Jak żyć.
– Robisz się wyszczekany po alkoholu –  zauważyłem, pociągając łyk z najbliższej, wyglądającej na nietykaną, butelki. – Projektantem. Moje pytanie, kim jest twoja siostra?

– Pan za to cały czas jest bardzo sympatyczny, Panie Davon – rzuciłem w jego stronę.
Sam sięgnąłem po butelkę, najwyżej następnego dnia będę musiał radzić sobie z okropnym bólem głowy.
– Piętnastoletnim aniołem stróżem, który zawsze wpycha nos w nieswoje sprawy – odpowiedziałem, uśmiechając się. – Módl się, żeby jej nie poznać. Teraz ja, dlaczego twoja siostra "śpi"?

Prychnąłem głośno, upijając kolejny łyk.
– Jak to możliwe, że taki kurdupel nadal krąży wokół ognia, jeżeli już raz się oparzył? – spytałem. – Oh, wręcz przeciwnie. Zdecydowanie chciałbym.
Zastanowiłem się nad odpowiedzią.
– Bo tak jest lepiej – zerknąłem delikatnie na lampkę, ale zaświeciła się na żółto. – Jak twoja głowa? Lepiej? – spytałem.
Ostatecznie moje układanie było tymczasowe i krótkotrwałe

– Hej! – Spojrzałem się na niego oburzony. – Mam powyżej metra siedemdziesięciu!
Prychnąłem i zgromiłem go wzrokiem, nie odpowiadając na jego pierwsze pytanie.
– Oj, to byłoby interesujące spotkanie... – mruknąłem pod nosem, rozmyślając o spotkaniu mojej siostry z chłopakiem. – Odpowiadając, jest lepiej. Co prawda nigdy z nią dobrze nie było i nigdy nie będzie, ale jeżeli chodzi o tamtą sytuację, to jest ok.
Zastanowiłem się chwilkę nad pytaniem.
– Kim chciałbyś zostać w przyszłości? – zapytałem, pochylając się do przodu.

Rozbawiony parsknąłem śmiechem.
– Między nami jest przynajmniej dwadzieścia centymetrów różnicy, wiesz? A w kwestii pytania... Raczej alchemikiem. Lubię mieszanie, znajdowanie nowych rozwiązań, szukanie zamienników dla rzadkich składników. Ewentualnie może coś związanego z polityką, żeby nie było nudno. A jak twoje plany na przyszłość?

– A może to ty jesteś jakimś olbrzymem na sterydach? – prychnąłem pod nosem, moja męska duma została poważnie urażona. – Sam nie wiem, może pisarzem? Fotografem? Nigdy nad tym zbytnio nie myślałem... – mruknąłem, zastanawiając się nad jego pytaniem. W końcu dosyć rzadko o tym myślałem, a powinienem, za rok miałem być dorosły i wybierać rozszerzenie.
Wziąłem łyk z butelki. Piło mi się zdecydowanie coraz łatwiej. Przechyliłem głowę i oparłem ją na ramieniu.
– Kim był twój pierwszy partner? – zapytałem, reflektując się po chwili. – Lub partnerka, oczywiście.

Osuszyłem pierwszą butelkę, pozwalając sobie poczuć gorzko-cierpki smak na języku, tak bardzo odmienny od mojej ukochanej słodkości, ale trudno się mówi.
– A może to ciebie dobrze nie karmili? – prychnąłem.
– Heather – wzruszyłem ramionami. Ostatecznie nie dookreślono pytania odnośnie jaki to miał być konkretny partner. Usiadłem na podłosze.
– Co planujesz zrobić w kwestii twoich wspomnień?

– Kto wie, nigdy dużo nie jadłem. – Przewróciłem oczami.
Usiadłem obok niego i opuściłem wzrok na butelkę w moich dłoniach, smętnie kiwając nią. Podczas siadania otarłem się przez przypadek o niego ramieniem. Choć w charakterze był dosyć chłodny, to biło od niego przyjemne ciepło. Otrząsnąłem się szybko z przemyśleń, wracając do chwili teraźniejszej.
– Nie wiem – Wzruszyłem ramionami, patrząc się w zielone oczy Dextera. – Chciałbym je poznać, mam wrażenie, że sam nie wiem, kim jestem. Ale też się boję. W końcu nie obchodzili się ze mną zbyt przyjemnie. – Przerwałem, biorąc haust powietrza, a następnie wypuściłem je powoli. – Może sam masz na to jakiś pomysł?

Usiedliśmy spokojnie na trawie, odchodząc nieco od gry. Będą inne okazje. Kurdupel stał się zdecydowanie zbyt smutny, a ten stan po alkoholu źle mi się widział.
– Wiem, że bolało – zacząłem. – Kiedy ci to zrobiłem. Jeżeli pozwolisz, to naprawdę to będzie przyjemnie – Brawo, Dexter, ograniczyłeś chyba zasób swojego słownictwa. – Heather... – zacząłem i urwałem. – Kiedyś porządkowałem umysł Heather. Był w nieco gorszym stanie niż twój, zapory pękły przez zewnętrzne czynniki i wszystko na raz jebło, a Heat praktycznie zdychała mi na rękach. I pewnie by umarła, ale wróciła do domu jej siostra. – Zastanowiłem się przez moment. – Wiesz, Heat jest naprawdę słaba w te klocki – upiłem łyk piwa. – Ale Sky wymiatała z empatią. I potrafiła utrzymać wszystkie emocje z dala, żeby ból nie powrócił. Żeby nikt nie musiał odtwarzać wspomneń na nowo. Mogę ją – poprawiłem się. – Możemy ją zapytać.

Wzruszyłem ramionami.
– Możemy – odpowiedziałem cicho, patrząc w niebo.
Siedzieliśmy w ciszy, powoli sącząc piwo z butelek.
– Wiesz co... – mruknąłem w jego stronę, podczas gdy moje powieki opadły lekko, zasłaniając widok. – To zabawne. Po tobie od razu widać, że jesteś drapieżnikiem. Twoja postawa, sposób w jaki patrzysz, chodzisz z taką pewnością w sobie...
Przechyliłem głowę w jego stronę.
– I masz na prawdę ładne, zielone oczy.

Rozłożyłem się wygodnie na trawie, wpatrując się w niebo i orientując się, że impreza w całości przeniosła się już praktycznie na oddalony nieco od nas parkiet. I dobrze, bo dźwięki zaczęły niknąć.
Wyciągnąłem rękę, na chybił trafił trafiając na jego włosy. Poczochrałem je nieco, rozwalając i tak już powstałe ptasie gniazdo.
– Powiedział kot. Dziki kot – prychnąłem.
– I masz na prawdę ładne, zielone oczy.
Odwróciłem nagle głowę, przyglądając się nieco zamglonym oczom Fomy.
– Nie powinieneś tego pić – wymamrotałem. – Nie wiesz, że odsłanianie się przed drapieżnikiem jest niebezpieczne?

– Może – odpowiedziałem, zamykając oczy i uśmiechając się.
Niby otaczała nas cisza, a jednak wokół nas dało się usłyszeć symfonię wszelkich odczuć, emocji, tego, co nas otaczało. Nie wiem, czy wzbudzone było to procentami, czy najzwyczajniejszym na świecie zmęczeniem.
Ale było przyjemnie i chyba to się wtedy liczyło. Otworzyłem oczy, by ujrzeć uważnie studiujące mnie szmaragdy. Głębokie, lśniące kamienie.
– Hm... – odmruczałem mu w odpowiedzi, zamroczony i alkoholem, i moimi odczuciami.
Przybliżyłem się jeszcze bardziej. Biło od niego ciepło.
Było przyjemnie.

Przybliżyłem się nieco bardziej, na tyle, że prawie stykaliśmy się nosami. I wtedy zdecydowanie zrezygnowałem ze wszelkich barier, wszystkie moje ograniczenia odeszły w kąt, a pamięć się wyzerowała. Gdzieś coś z tyłu głowy cichy głos szeptał mi, że Heat mnie zabije. A jutro trzeźwy Foma też mnie zabije. I to zdecydowanie nie nastrajało pozytywną wizją przyszłości, ale aktualnie wcale się to nie liczyło.
– Jeszcze trochę, a zaczniesz żałować, wiesz? –  wyszeptałem.

Uśmiechnąłem się.
– Trudno – odpowiedziałem krótko, a następnie delikatnie, uważnie, nie chcąc wyjść na zdesperowanego, dając w każdej chwili możliwość odepchnięcia mnie od siebie, przybliżyłem moje usta do ust chłopaka.
Wplotłem dłonie w jego czarne włosy, mrucząc. Nie myślałem. Po prostu nie chciałem. Byłem tu i teraz, leżałem z Dexterem na trawie, całując go, podczas gdy gdzieś w oddali inni ludzie świetnie się bawili. Podobało mi się to. Cisza, ciepło i cytrusy oraz nasza dwójka.

Oh, bóstwa i bogowie, tym razem naprawdę skończę martwy. Nie miałem żadnych wątpliwości, że to nie skończy się dobrze, ale to zdecydowanie była wina chłopaka. Ostatecznie to on mnie prowokował, to on kusił i to on wykonał pierwszy krok. Ja tylko... Delikatnie spuściłem z tonu, straciłem rezon. Pocałunek był delikatny, nieco niewprawny, właściwie ledwie delikatny cmok, do momentu, gdy otworzyłem usta, łapiąc dłonią koszulę chłopaka i przyciągając go do siebie.

Przyciągnął mnie do siebie stanowczo, szybkim ruchem. Przyjął mój pocałunek, nie uciekał od niego, a wręcz sam przejął inicjatywę, będąc oliwą do już rozpalonego ognia. Nasze klatki piersiowe zetknęły się, pozwoliłem Dexterowi, by ten przejął pałeczkę, poddając się chłopakowi wręcz całkowicie. Serce zaczęło bić szybciej, oddech przyspieszył. Jęknąłem.
Ikar właśnie tonął w morzu potworów ze szmaragdowymi oczami.

To było nawet zabawne. Ostatecznie od samego początku chciał udowodnić mi, że może ze mną wygrać. A jednak bezproblemowo wciągnąłem go dla własnej wygodny na kolana, przyrównując go do gliny, którą mogłem w dowolny sposób kształtować. Do ust dołączyły zęby, a moje dłonie same przeniosły się na biodra chłopaka. I wtedy usłyszałem jęk, cudowny, cierpko-słodki, rozbrzmiewający tuż przy moich uchu. Oboje odsunęliśmy się w końcu od siebie, żeby zaczerpnąć powietrza. Nasze czoła stykały się ze sobą, aż w końcu spojrzałem mu w oczy, licząc, że nie wyczuje mojego podniecenia.
– Jutro mnie zabijesz, wiesz? – wyszeptałem.

Z moich ust wydobył się cichy jęk. Jego ręce na moich biodrach, usta na moich ustach. Za dużo, za mało, za chłodno, za gorąco.
Odsunęliśmy się od siebie, wciągając niewyobrażalne ilości powietrza do płuc. Jęknąłem, gdy poczułem jak chłód nocy bierze mnie w swoje objęcia.
Stykaliśmy się czołami, czując cytrusy i wanilię. Było przyjemnie.
– Trudno – odpowiedziałem mu. – Jutro będzie jutro, teraz jest czymś innym.
Położyłem moją dłoń na policzku chłopaka.

Zbyt impulsywnie, zbyt kompatybilnie, zbyt sprzecznie. Wszystko ona raz, a jednocześnie nic. Miał ciepłe dłonie, bardzo ciepłe dłonie. I miłe. Warknąłem cicho, zanim wróciłem do przerwanej wcześniej czynności. Kij, łatwo mu mówić, to nie on skończy bez jaj. Z drugiej strony, jakoś czując jego usta na moich, mogłem stwierdzić, że raczej było warto.

Przybliżyłem się jeszcze raz i opuszkami palców zacząłem dotykać jego ust. Były idealne. Kształt, kolor, ich faktura. Były cudowne. Zdjąłem z nich palce i jeszcze raz zastąpiłem je moimi ustami. Tym razem dosłownie na chwilę, chcąc jeszcze raz je poczuć. Po kilku sekundach oddaliłem się, jednak zostałem na tyle blisko, by dalej czuć jego ciepło.
Było mi przyjemnie i nie obchodziło mnie, co stanie się kolejnego ranka. Cisza wraz z nim wystarczała mi na tamtą chwilę.

Jeszcze przez moment trwałem w dziwnym stanie zawieszenia, zanim zauważyłem, że część lamp zgasła. Foma wyglądał jak odurzony, cóż, niezależnie od tego jak było przyjemnie, najbezpieczniejszą opcją wydawało się zwyczajne położenie chłopaka do łóżka, niech odeśpi. Przeczesałem palcami kosmyki jego włosów, zanim delikatnie zdjąłem go z moich kolan, mimo jego oburzonych protestów.
– Chodź, późno już.

Mruknąłem coś pod nosem oburzony, łapiąc go za rękę. Była ciepła, przyjemna, miękka. Pociągnął mnie do góry, a ja z moimi kolanami z gumy musiałem uwiesić się na jego ramionach. Wtuliłem swój nos w szyję chłopaka.
– Tu jest tak przyjemnie... – powiedziałem, nie chcąc się ruszyć z miejsca.

Oh. Zrobienie kroku w tym stanie sprawiało wrażenie niemożliwego. A najlepsze, że kilka chwil temu, wciąż cieszył się względną trzeźwością. Wyglądało jakby upił się samymi pocałunkami.
Pogłaskałem go po włosach, dostrzegając, że wygina się pod moimi dłońmi jak niedopieszczony kot.
– Wiem. Ale trzeba cię położyć do łóżka – parsknąłem, oceniając jego wagę. W tym stanie nie da rady iść skoro wstać nie może, trzeba będzie go zanieść.

– Po co? – zapytałem, dalej wtulony w niego i ledwo stojący na nogach.
Wszystko było tak bardzo miłe. On, temperatura na zewnątrz, dźwięk świerszczy przebijający ciszę, spokój, on. Pochylił się i podniósł mnie do góry, a z moich ust wydobył się pomruk niezadowolenia pomieszanego z zaskoczeniem.


Podniosłem go do góry, w głębi duszy z rozbawieniem rejestrując jego przestraszony pomruk.
– I tak mnie zabijesz, nie bądź oburzony. Pomyśl co zrobiłbyś mi jutro, jakbyś zasnął na trawie – parsknąłem.

– Dlaczego miałbym ciebie zabijać? – szepnąłem już nieświadomy wszystkiego.
Procenty i zmęczenie dawało mi we znaki, powieki opadały coraz niżej i niżej.
– Obudziłbym się na trawie – odpowiedziałem po chwili, podnosząc kąciku ust do góry i spoglądając na jego twarz.
Oczy chłopaka wręcz lśniły w świetle księżyca.
– Ładnie tu... – mruknąłem.

Dobra. Zaraz zdecydowanie ktoś zaraz padnie. Kilka minut później chłopak spał. Przeniosłem go, po krótkim marszu do jego pokoju, budząc go przy kładzeniu do łóżka.

Jęknąłem, wyciągając rękę w stronę Dextera.
– Zostań – szepnąłem i przewróciłem się na lewy bok, by lepiej go widzieć.
Stał przy łóżku, obserwując mnie uważnie. Dotknąłem mojej twarzy w poszukiwaniu okularów. Po chwili zorientowałem się, że leżały one na szafce, musiał zdjąć je wcześniej. Złapałem go za rękę, nie chcąc, by sobie poszedł.

Zdjąłem mu okulary, przyglądając się badawczo. Przytrzymałem jego dłoń, siadając na krześle obok łóżka. To był bardzo zły pomysł. Bardzo, bardzo zły, ale nie mogłem się przemóc, żeby go zostawić.

Gładziłem jego dłoń, delikatnie, rozkoszując się ciepłą skórą chłopaka. Było miło i chciałem, by tak zostało. Byśmy tak siedzieli przez kolejne miesiące, bez żadnych problemów, ludzi, obowiązków. Przyjemnie.
Spojrzałem w jego oczy. Chociaż nie odbijało się już w nich światło księżyca, to jednak dalej wyróżniały się na tle bladej skóry.
– Masz śliczne oczy, mówiłem ci to już? – stwierdziłem cicho ten sam fakt po raz kolejny tego wieczora, nie mogąc się od nich oderwać.

Parsknąłem śmiechem, patrząc w oczy chłopaka. Zdecydowanie zachowywał się jak niedopieszczony kot, a alkohol nadal delikatnie szumiał na w głowach.
– Wiem, a ty pachniesz wanilią – odparłem.

– Naprawdę? – zapytałem. – Nie wiedziałem...
Przewróciłem się z boku na bok, próbując się wygodnie ułożyć. Łóżko zdecydowanie było wygodniejsze od twardej i chłodnej ziemi. Dexter zdecydowanie był zmęczony, powieki opadały mu powoli.
– Nie chcesz iść spać?

Zrezygnowany przewróciłem oczami, skopując z nóg buty i wchodząc na łóżko. Przyciągnąłem do siebie chłopaka.
– Nie wierć się, jutro i tak wstaniesz z kacem – wymamrotałem sennie, głaszcząc go po włosach. Wydawało się to nieco nieporadnym i szorstkim gestem, ostatecznie brak doświadczenia robił swoje.

– Hm... – odmruknąłem mu i wtuliłem się w jego pierś.
Zacząłem bawić się guzikiem od jego koszuli, podczas gdy moje powieki powolutku, bardzo powolutku zaczęły zasłaniać moje pole widzenia. W końcu zamknąłem oczy, szepnąłem krótkie "zostań", nie chcąc, by wyszedł z pokoju. Zasnąłem, wtulony w chłopaka.

Widzac ze zasypia, sprobowalem otworzyc oczy i wyplatac sie, nie budzac go. Nic z tego, najwyzej jutro mnie zabije. Westchnalem i sam woaclem w objecia morfeusza

Cholerny ból głowy. Okropny, przeszywający. I suchość w ustach. Chciało mi się pić, tak bardzo chciało mi się pić. Jęknąłem, przewracając się na lewy bok. Bolało mnie wszystko, od stóp po czubek mojej głowy. Nie chciałem otwierać oczu, wiedząc, że oślepiłoby mnie śmiertelne słońce. W końcu to zrobiłem, żałując tego po chwili. Wszystko nagle zaczęło mnie boleć jeszcze bardziej. Jęknąłem i odwróciłem się na drugi bok, natrafiając na twarz Dextera. Oh. Zmarszczyłem brwi. Czy my...?

Zmarszczyłem przez sen brwi, szukając wygodnego oparcia, które gdzieś mi umkneło.
– Chrzań się, James, ty budzisz Heather – wymamrotałem wciąż sennie, wciąż nie otwierając oczu. Na oślep chwyciłem poduszkę.

Dexter wyciągnął poduszkę spod mojej głowy (przez co uderzyłem nią w materac, potęgując ból po wczorajszych procentach) gwałtownie i obrócił się do mnie plecami.
– Hej – warknąłem, sam nie będąc w najlepszym humorze.
W dodatku obudzenie się obok chłopaka w jednym łóżku, nic nie pamiętając po nocy przepełnionej alkoholem mogło być trochę dziwne. I było dziwne.

Odwróciłem się nagle, orientując się, że wkurwiony głosik bynajmniej nie brzmiał jak James. Wyczołgałem się spod kołdry, spoglądając z niezrozumieniem na Fomę. Bogowie, czyżby tania klisza z amnezją poalkoholową?
– Nic nie było – prychnąłem, widząc jego minę. Założyłem, że nie pamiętani ani o pocałunkach, ani o późniejszych wydarzeniach. – Odprowadziłem cię pijanego do pokoju, nie chciałeś mnie puścić, to zasnąłem.

– Oh, okej – mruknąłem, trochę podejrzliwie, nie do końca wierząc Dexterowi.
Po prostu z tyłu głowy pojawiło się  to dziwne wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego. Podniosłem się do góry i usiadłem na łóżku. Chwyciłem się za głowę. Kurwa.
– O cholera... Ile ja wypiłem? – zapytałem cicho z przerażeniem. – I co się działo?

Prychnąłem głośno, widząc jęczącego chłopaka. Zdecydowanie lepiej było się z nim nie dzielić większością historii, ale z drugiej strony. Była impreza. Byliśmy nieco oddaleni, dlatego potencjalne ryzyko świadka wzrosło.
– Nie wiem, jak podszedłeś miałeś już sporo we krwi, po grze w pytania tym bardziej – zignorowałem jego cierpiący jęk. – Nieco się pokleiłeś, a potem odprowadziłem cię do pokoju. – To nie było kłamstwo, jedynie przeinaczenie prawdy.

Kiwnąłem głową w jego kierunku i odkaszlnąłem, starając się jakoś nawilżyć gardło. I tak zapytam się Hery, ale na początku musiałem się ogarnąć. W takim stanie zdecydowanie nie mogłem pokazać się publicznie. Powoli, uważnie podniosłem się z łóżka. O, cholera. Jakbym przechodził przez kaca po raz pierwszy.

Przyjrzałem się stękającemu chłopakowi, gdy na moją twarz wpłynął złośliwy uśmiech. Przeciągnąłem się teatralnie, otrzymując w brzuch poduszką. Parsknąłem śmiechem, samemu zwlekając się z łóżka. Kierunek pokój, powrót do przyzwoitej garderoby, a potem poszukiwania Jamesa i Heather.
– Żyjesz? – wymamrotałem.

Rzuciłem w Dextera poduszką i pokazałem mu język.
– Nie, kurwa ja umieram, Dexter – stęknąłem chłodno w odpowiedzi i usiadłem przy biurku, uderzając o nie kolanem. Krzyknąłem, budząc pewnie wszystkich w akademiku. Oparłem głowę na rękach, jęcząc dalej.
– Jakbym pierwszy raz się upił... – mruknąłem.

Roześmiałem się głośno, ignorując kolejne złowieszcze mamrotania chłopaka. Coś o tworzeniu zbyt dużej ilości decybeli, jakby nawet ćwierkanie ptaków za oknem było moją winą.
– Z doświadczenia wiem, że Heat może poradzić też coś na kaca. – Wzruszyłem ramionami. – To ja będę leciał.

– Zapytasz jej, czy może mi pomóc? – mruknąłem cicho, zatrzymując jeszcze na chwilę chłopaka.
Dexter kiwnął głową i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego. Zadanie na dziś – ogarnąć się, może coś sobie przypomnieć i złapać Herę, by dopytać o ewentualne szczegóły.

Wyszedłem z pokoju chłopaka, skierowałem się do swojego, gdzie zastał mnie niecodzienny widok przytulonego do pleców Heather Jamesa. Zdecydowałem się wycofać na paluszkach, marząc o czystej koszuli. Jęknąłem, wpadając na Fomę, który najwidoczniej szukał blondynki.
– Nic z tego – wymamrotałem, uchylając nieco drzwi do pokoju, żeby był w stanie zobaczyć, co się nawyprawiało. – Jak jedno z drugim wstanie, zrobi burdel na pół akademika – jęknąłem.

– Oh. – Spojrzałem zaskoczony na Dextera. – Czyli muszę skorzystać z tradycyjnych sposobów...
Odkaszlnąłem, próbując pozbyć się chrypy.
– A, i wiesz może gdzie znajdę Herę o tej godzinie? Pewnie wszyscy aktualnie są martwi, ale... – Wzruszyłem ramionami, nieporadnie się uśmiechając.

Rozejrzałem się wokoło, rozkładając bezradnie ręce.
– Mam dziwne wrażenie, że aktualnie szuka u nas po składziku alchemików czegoś na kaca – powiedziałem ze złośliwym uśmiechem.
– I nic nie znajdzie?
– Oh, znalazłaby, jeżeli umiałaby czytać etykietki. Eliksir na kaca trzymamy w słoiku w lodówce, wątpię, żeby tam zajrzała. Zainteresowany?

– Zdecydowanie. – Uśmiechnąłem się na tyle, na ile pozwalał mi aktualny stan.
Omińmy szczegół mówiący o tym, że Hera była mi potrzebna do czegoś innego. To zostawię sobie na chwilę, gdy Dexter zajmie się swoimi sprawami. Ruszyliśmy do alchemicznej.

Skierowaliśmy się prosto do sali alchemicznej, gdzie zgodnie z moimi oczekiwaniami, Hera klęła na całego, chwaląc się worami pod oczami, niezbyt świeżym oddechem i bardzo rozklekotaną fryzurą.
- Czy ja chcę wiedzieć co się działo? - prychnąłem, oddalając się do składzika po eliksir.

Podczas, gdy Dexter poszedł do składzika, ja podszedłem powoli i uważnie, nie narażając się, do umierającej Hery. Odchrząknąłem najciszej, jak potrafiłem, uśmiechnąłem się i zacząłem mówić.
– Hej. – Foma, byleby nie za głośno, bo spłoszysz dziewczynę. – Czy wiesz może, co wczoraj się działo, a przynajmniej w jakimkolwiek stopniu?
Rozejrzałem się dookoła, mając nadzieję, że Dexter dalej szuka eliksiru.
– Mam wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego... – szepnąłem, pochylając się do jej ucha.

Rozejrzałem się wokoło, szukając znajomych fiolek. Oczywiście, wszystko musiała poprzestawiać. Eliksiry uzdrawiające z wywołującymi zatrucie, usypiające ze zsyłaczami koszmarów. Jak porządny alchemik może pracować w takich warunkach? Westchnąłem i zabrałem się za poszukiwanie odpowiedniej buteleczki. A właściwie słoika. Gdzie on się zapodział?

Hera odwróciła się w moim kierunku z chytrym uśmiechem na twarzy.
– Szaleliście... – odpowiedziała na moje pytanie ze słyszalną, poalkoholową chrypką.
Mrugnęła, jakby chcąc coś przekazać, jednak ja tylko zmarszczyłem brwi, dalej nie mogąc pojąć, co się wydarzyło na pamiętnej imprezie. Dużo mi to nie powiedziało.
Naszą uwagę przykuło dosyć głośne przekleństwo i dźwięk tłuczonego szkła.
Wiktoria
Kto, do cholery, przestawia mi kartony pośrodku mojego składzika?!
– Hera, kurwa, martwa będziesz – krzyknąłem, łapiąc się za obolałą kończynę. Cudownie, na dodatek zarżnąłem w stolik małym palcem u nogi, strącając kilka pomniejszych eliksirów i ampułek. Szlag by to. Chwyciłem po co przyszedłem i zawróciłem do pomieszczenia, gdzie Hera właśnie słała mi zadowolony uśmiech.
– Oh, wasze zdjęcia wyszły cudownie – zaczęła złośliwie.

 Zdjęcia? – zdziwiłem się i spojrzałem na Dextera, ściągając brwi.
Chłopak zdecydowanie ominął jakiś szczegół w swojej "długiej" opowieści.
– Kurwa, co się wczoraj działo do cholery? – krzyknąłem, patrząc z wyrzutem na niego.
Hera i Dexter podskoczyli zdziwieni moim nagłym wybuchem, w dziewczyna rzuciła przekleństwo pod nosem.
– Głośniej się nie da? – powiedziała z wyrzutem w moją stronę.

Cudownie, teraz to się porobiło. Skrzywiłem się nieco, drapiąc po szyi.
– Możliwe, że kleiłeś się bardziej, niż wcześniej powiedziałem – zacząłem, zanim odezwała się Hera.
– Całkiem ochoczo wpakowałeś mu język do ust, nawet James zawinął Herę, żeby wam w razie czego nie przeszkadzała – prychnęła.

OH.
– I wolałeś zachować to dla siebie, dupku? – zapytałem, a następnie spojrzałem się na Dextera, kręcąc głową i niedowierzając. – Może jeszcze o czymś chcesz mi powiedzieć? Nie wiem, doszło do ściągania spodni, koszul... Robiliśmy to tam, na trawie czy w moim łóżku? A może gdzieś na korytarzu? Kto był na górze, a kto na dole? – Zacząłem wymieniać wszelkie dostępne możliwości, podchodząc do niego powoli. Tak, nie byłem w najlepszym stanie przez względu na skutki alkoholu. Teraz byłem jeszcze wkurzony. Połączenie idealne.

Oh, cudownie. Zdecydowanie czegoś takiego się spodziewałem, ale hej! Poalkoholowa amnezja to najbardziej rozchwytywana klisza imprezowa, liczyłem, że akurat Foma będzie w miarę bardziej świadomy, a przynajmniej po części. Zbieraj teraz co zasiadłeś, Dexter. Hera zawinęła eliksir i zwiała, zostawiając za sobą napiętą atmosferę. Wredna, ruda menda, jeszcze się policzymy.
– Popierdoliło cię? Odprowadziłem cię, bo byłeś tak zalany, że nie byłeś w stanie chodzić. Pomyśl, obudziłeś się nagi? Albo z obolałym tyłkiem? – O, teraz to i mnie dopadła irytacja.

– To mnie popierdoliło? Kurwa, Dexter to nie ja ukryłem informacje przed tobą, zrobiłeś to właśnie ty. Nie wiem, kurwa, stchórzyłeś? Wolałeś zachować to dla siebie? Wstydzisz się? – Stanąłem przed wkurwionym równie co ja chłopakiem i splotłem ręce na piersi. – Serio, mogłeś mi do kurwy nędzy powiedzieć, a nie zataić sobie kilka "szczegółów" i mieć nadzieję, że się nie dowiem.

– Obudziłeś się nie pamiętając. Bo przecież to tak logiczne, wyjaśniać, że wpadłeś w alkohol i raz. – Uniesiona brew chłopaka dawała do zrozumienia, że oczekuje prawdziwej odpowiedzi. – Dobra, parę razy się przelizaliśmy. Nikt nikogo nie pieprzył, ładnie wylądowałeś w pokoju po zorientowaniu się, że jesteś kompletnie zalany, i nie, kurwa, to nie ma nic wspólnego ze wstydem. Ostatecznie wczoraj i tak większość poszła w gorsze tango. – Skrzywiłem się, ale nie odsunąłem się od Fomy.

– Bo to przecież tak logiczne, żeby zachować parę szczegółów dla siebie. Kurwa, Dexter, aż tak trudno było mi powiedzieć, że tak, stało się, trochę się polizaliśmy i na tym koniec? Nie jesteś na tyle głupi, żeby nie ogarnąć, że praktycznie nic nie pamiętałem i nie pamiętam dalej, sam doskonale o tym wiesz – stwierdziłem.
Co prawda nie wyglądałem zbyt groźnie, warcząc na Dextera. On, o około dwadzieścia centymetrów wyższy spokojnie stał, spoglądając na mnie z góry, podczas gdy ja musiałem zadzierać nos, by móc porządnie spojrzeć mu w oczy. Dla ewentualnego obserwatora scena musiałaby być niezłą komedią.

Dobra, te centymetry we wzroście lubiły dawać do zrozumienia, że wokoło znajdują się same kurduple. Szybkie spojrzenie na wkurwioną minę Fomy, aż uniosłem ręce w geście poddania się, jakbym mógł, to wywiesiłbym białą flagę dla lepszego efektu. Pff, teraz jest teraz, a jutro to niby jutro, co?
– Przepraszam – zaryzykowałem.

Krótkie "Przepraszam" ze strony Dextera wybiło mnie z rytmu. Zdecydowanie. Zaciąłem się w połowie słowa, zostając z otwartymi ustami, przez które do mojego układu pokarmowego spokojnie mogłaby wlecieć mucha. Ściągnąłem brwi i chciałem coś powiedzieć, jednak z mojego gardła wydobyło się jedynie króciutkie "oh". Nic więcej, nic mniej.

Zdecydowanie nie była to najbardziej spodziewana reakcja, ale za to jedna z bardziej pożądanych. Cisza, spokój i błogostan zdezorientowanego Fomy. Zdecydowałem się streścić całą sytuację, co mi tam.
– Przyszedłeś, graliśmy w pytania, wygrałeś, pogadaliśmy o twoim powrocie do zdrowia, chciałeś spróbować starego sposobu po Heather, żeby cię nie bolało i żebyś nie zwariował.

Kiwnąłem głową ze zrozumieniem i opuściłem wzrok na buty, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
– Ty... – zacząłem dosyć niepewnie, podnosząc dłoń do góry i gestykulując. – Ty rozumiesz, że ja nie jestem zły na ciebie za samo przelizanie się tylko za to, że mi nie powiedziałeś, prawda?
Po chwili dotarła do mnie kolejna informacja.
– Wygrałem w pytania?

Oh. Teraz to ja zamarłem.
– No...? Eee, teraz już tak? – Brawo, Dexter, powrót do poziomu ameby słownej, brawo. Odkaszlnąłem, mając nadzieję, że się nie rumienię.
– Wygrałeś. Jednorazowo. Teoretycznie, bo skończyliśmy na jednym karniaku, potem olaliśmy grę. –Wyciągnąłem źdźbło trawy z własnych włosów. – Co mi przypomina, że zdecydowanie muszę się umyć. I ubrać coś sensownego – westchnąłem.

Cholera, myślałem, że ogarnął to wcześniej, wydawało mi się to oczywiste. Czyżby się zarumienił? Hm. Zapadła między nami niezręczna cisza.
Trzeba przyznać, że moja wygrana w słowach chłopaka nie była cudowna, ale zawsze coś.
– Eee, tak. Zdecydowanie – stwierdziłem, szybko kiwając głową.
Sam wolałem się nie wąchać, mogłoby to się źle skończyć.

Plan był taki, że więcej pytań o nasze pocałunki się nie pojawi. I dobrze, miałem nadzieję, że wypali. Wzruszyłem ramionami, podając mu eliksir na kaca.

Wziąłem eliksir od chłopaka, muskając przy tym jego palce. Cholera. Zacisnąłem wargi, starając się, by moja twarz nie zrobiła się czerwona. Przyjrzałem się buteleczce.
– Są jakieś powikłania?

Wzruszyłem ramionami, przyglądając się twarzy chłopaka.
– Żadnych, nowa formuła. Będziesz ewentualnie nieco bardziej pobudzony, jeżeli eliksir za długo leżał.

Kiwnąłem głową w zrozumieniu, a następnie upiłem łyk, chociaż zrobiłem to bardzo niepewnie i podejrzliwie. No cóż, nigdy nie miałem zaufania do wszelkich eliksirów. Podałem Dexterowi fiolkę.
– Kiedy zacznie działać? – Spojrzałem się na niego, mając nadzieję, że nastąpi to jak najszybciej.

– Cóż, teraz. – Uśmiechnąłem się złośliwie, widząc jak przechodzi przez niego dreszcz. Eliksir działał natychmiastowo, ale smakował zdecydowanie okropnie, wiedziałem w końcu z doświadczenia, ale nadal było to lepsze od burzenia Heather. Z rana bywała w naprawdę kiepskich nastrojach, a tym razem...

Skrzywiłem się. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie z samego rana, można było je porównać do mrówek, które wchodzą wszędzie, jeżeli usiądzie się na mrowisku. Cudownie, ale lepszy rydz niż nic.
– Przynajmniej szybko się ogarnę... – mruknąłem w oczekiwaniu na Dextera, który właśnie upijał łyk swojego eliksiru. Złośliwy, ale dosyć blady uśmiech wypłynął na moją twarz, a w głowie pojawiła się malutka myśl, że Dexterowi przynajmniej to się należało. Skarżenie na chłopaka do Heather sobie odpuszczę, pewnie i tak nie będzie w zbytnio dobrym humorze, co mogłoby się odbić również na mnie.
– Idziemy? – zapytałem.

Kiwnąłem twierdząco głową, uznając, że stołówka powinna być dobrym rozwiązaniem. Niewielu ludzi o tej porze mogło zwlec się z łóżka, a przy tym zdecydowanie burczało mi w brzuchu.

Ruszyłem za Dexterem, już zdecydowanie nie wlekąc nóg za sobą. Widok przed moimi oczami trochę się przejaśnił, powieki się podniosły, nawet cholerny ból głowy zaczął ustępować, a ja się, jak na siebie, wyprostowałem.

Weszliśmy do stołówki, trafiając w sam środek armagedonu. Reszta uczniów zbiła się w małe grupki, przy kilku stolikach, gdy na samym środku Heather i James ewidentnie kłócili się przy naszym. O dziwo, mimo gestykulacji i tak dalej, nadal nie ronili ani jednego dźwięku, chłopak najwyraźniej rzucił jakieś zaklęcie wyciszające.

Zmarszczyłem brwi. A więc nie tylko my mieliśmy kolorowy i głośny początek dnia. Podeszliśmy do naszych znajomych powoli, nie chcąc oberwać za byle co. Ja mruknąłem ciche "hej" i skinąłem głową, Dexter odchrząknął. Para odwróciła gwałtownie głowy w naszą stronę, sądząc po ich minach – w najlepszym humorze nie byli.

Podchodzenie do nich przypominało oswajanie dzikich zwierząt.
– Czego? – warknął James, ignorując wrogie warkniecie Heather.
– Zły humor? – spytałem z rozbawieniem, dając Fomie znak, żeby się nie przejmował.

Kiwnąłem głową, dając Dexterowi znać, że zrozumiałem jego intencje.
– Boże, ile my wszyscy wypiliśmy... – mruknąłem. – Dexter, dodawałeś coś do alkoholu? – zapytałem się z uśmiechem, kręcąc głową.
Zdecydowanie nikt nie miał dziś dobrego humoru.

Spojrzałem na niego ze złośliwym uśmiechem, nagle sobie coś przypominając.
– Ej, Heather – zacząłem – twoja empatia nie może rozpijać ludzi, nie?
Zaczerwienione policzki dziewczyny wystarczyły za odpowiedź.
– Serio? – parsknąłem.
– No, to nie do końca tak działa – jęknęła.

Zmarszczyłem brwi i spojrzałem pytająco na Dextera, nie mogąc zrozumieć, co sugerował. Przeniosłem wzrok na Jamesa, który tylko mruknął coś pod nosem i przewrócił oczami. Aha. Znowu zerknąłem na czarnowłosego chłopaka.
– Nie rozumiem... – mruknąłem.

– I się ciesz – parsknął James, przewracając oczami.
– Alkohol pozbawia cię samokontroli. I podbija uczucia nieco, stajesz się bardziej ekspresywny. Heath zazwyczaj nie pije, właśnie dlatego, że słabiej się kontroluje. I potem alkohol wydaje się mocniejszy, ty po nim szczęśliwszy i tak dalej. – Czerwień na policzkach dziewczyny tylko się pogłębiała.

– Aha. – Kiwnąłem głową, komentując całą sytuację krótkim słowem.
Parsknąłem dosyć nerwowym śmiechem, spoglądając kątem oka na Dextera.
– Podziałało na wszystkich? Na całe towarzystwo? – zapytałem, niedowierzając i opierając się mocniej na lewej nodze.

Heat wypuściła z sykiem powietrze, ignorując moje rozbawione parsknięcie, zanim zrozumiałem sens tej sytuacji.
– Oh, ty jeszcze nie wiesz – wymamrotałem z zaskoczeniem, patrząc na chłopaka. – Dar Heather jest w rodzinie – wyjaśniłem.
Zdolności esperów zazwyczaj były jednorazowe, rzadko kiedy przekazywano je potomstwu. A tego rodzaju moce zawsze były w rodzinie, z drugiej strony doskonale wiedziałem, że dziewczyna znajdowała się na szarym końcu rodzinnego łańcucha pokarmowego i w kwestii osiągnięć czy mocy nie błyszczała. Ani zakresem działania, ani samokontrolą.
– Przepraszam? – wymamrotała. – To był jeden kubek, nawet nie butelka. Ty tam coś dodałeś, sam warzyłeś! – Wskazała na mnie ze złością.

– Czyli chcecie przekazać, że calutkie towarzystwo w pewnym sensie czuło to, co czuła Heather? – zapytałem, upewniając się, czy aby na pewno dobrze pojąłem całą sytuację. – Oh. Przynajmniej wszyscy się doskonale bawili, prawda? – Uśmiechnąłem się, szukając pozytywów.

Heather zaryła głową w stół, jęcząc. Poklepałem ją pocieszycielsko po ramieniu.
– Ostatecznie zdarza się to w miarę rzadko. Zdumiewające, co cię tak rozproszyło – prychnąłem złośliwie, otrzymując od Jamesa spojrzenie w stylu "Już jesteś martwy".

Prychnąłem, próbując powstrzymać śmiech.
– Ojoj, jakie pary tu powstają... – mruknąłem, klaszcząc w ręce. – Będzie o czym pisać w moim dziale gazetki szkolnej.
Uśmiechnąłem się chytrze i puściłem Heather oko.
– Oczywiście, wszystko ma swoją cenę... – dodałem żartobliwie po chwili.

Heather zaklęła głośno, odepchnęła się na krześle i zaczęła się kiwać.
– Jeszcze mogę zagwarantować wam kaca – zagroziła. – I żadne pary na litość boską.
Prychnąłem jedynie w odpowiedzi, podbierając z jej talerza kanapkę.

Podniosłem brew do góry, gdy zauważyłem, że Dexter bierze kanapkę Heather. Podsunąłem mu swój talerz ze śniadaniem.
– Bierz moje, głodny nie jestem, nie umrę – stwierdziłem, uśmiechając się.

Zerknąłem szybko na talerz chłopaka, kradnąc kiełbaskę.
– Jedz, bo zaczynam powoli rozumieć, czemu nie rośniesz – prychnąłem.
– No tak, widzę, że u was przedstawienie na trawie dało jednak jakiś efekt. – Będziesz martwy, James.

Mruknąłem pod nosem w odpowiedzi do Dextera. Po prostu dosyć często nie byłem głodny. I wzrost powyżej metra siedemdziesięciu nie robi ciebie cholernym kurduplem.
Odwróciłem gwałtownie głowę w kierunku Jamesa, na którego twarzy widniał chytry uśmiech. Wypuściłem powietrze i oparłem głowę na stole.
– Ile osób już wie? – zapytałem, mając nadzieję, że jest to tylko garstka osób.

– Cóż, wciąż mniej osób niż ci plotkujący o... – Oberwał od Heather w ramię. – No co?! Ja go tylko próbuję przyjacielsko pocieszyć.
– Jeszcze tylko słowo – zaczęła z głosem o wiele niższym niż zazwyczaj. Oj, ktoś chyba przeciągnął strunę, a ja dalej w spokoju jadłem kanapkę. Ostatecznie to nie całkowicie moja wina i ja przynajmniej wszystko pamiętałem.

Kiwnąłem głową.
– Dobra minie kilka dni i wszyscy zapomną... – A przynajmniej mam taką nadzieję. – Lub będą się bać pamiętać, w końcu nie tylko my byliśmy na imprezie.
Odchyliłem się i zacząłem bujać na krześle, stukając palcem w miarowym tempie w blat stołu i zastanawiając się, co zrobić z takim fantem. Kurwa, gdyby tylko alkohol tak na mnie nie działał...

– Bez przesady, nie będzie tak źle – wymamrotałem, kończąc śniadanie. I wtedy zrozumiałem, że była jeszcze jedna rzecz do obgadania. – Właśnie! Heat, masz numer do Sky? – spytałem. – Mam drobną sprawę – Przewróciłem oczami, dając znak Fomie, że później mu wyjaśnię.

Skinąłem głową w stronę Dextera na znak, że zrozumiałem. Kompletnie nie miałem pojęcia, co planował, ale iskra w jego zielonym oku nie zapowiadała raczej nudy czy braku jakichkolwiek emocji.
Spojrzałem na Heather i Jamesa, pochyliłem głowę na pożegnanie. Wstałem od stołu.
– Ej, czekajcie. – Zatrzymałem się jeszcze na chwilę. – Niedługo egzaminy, prawda?

– Tak, zajęliśmy się już wstępnymi przygotowaniami. – Wzruszyłem ramionami. – Zdenerwowany przed wstępniakami? Jeszcze będziemy niedługo nowy rocznik witać.

– Trochę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Znaczy z humanem problemu mieć nie będę, ale przyrodnicze... – Przeszedł mnie dreszcz.
Otrząsnąłem się.
– Nie są moją mocną stroną.

– Trochę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Znaczy z humanem problemu mieć nie będę, ale przyrodnicze... – Przeszedł mnie dreszcz na myśl o cholernym zielarstwie. Moja siostra może by i sobie z tym poradziła...
Otrząsnąłem się, wracając do rzeczywistości.
– Nie są moją mocną stroną – dokończyłem. – Jedynie matematyka, ale to co innego... Wracając, mówiłeś o jakiejś Sky?

– Oh, możemy się pouczyć – zaproponowała Heather. – Zazwyczaj Dexter robi nam wykład o alchemii – prychnęła. – Ale James też w miarę sensownie sobie radzi i w miarę spoko tłumaczy – dokończyła, zanim zwróciła się do mnie. – Pewnie, tylko żeby to nie był żart, bo tym razem na pewno mnie zabije – jęknęła.
– Tak, zaraz ci wytłumaczę - powiedziałem, wyciągając go ze stołówki. – Tylko najpierw znajdźmy miejsce sensowne na rozmowy.

Szybko pożegnałem się z dwójką znajomych i już szedłem za Dexterem, który szukał odpowiedniego miejsca na rozmowę.
Odchrząknąłem.
– Co ty kombinujesz? – zapytałem, podbiegając do niego, by nie iść za plecami długonogiego chłopaka. Cholera, przecież nie jestem kurduplem!
Zdecydowanie w jego zielonym oku zaświeciła się iskierka emocji. Brakowało mu tylko świecącej żarówki nad głową.

Oh, no tak, niezbyt nadążał. Zwolniłem nieco, nie chcąc zostawiać go za bardzo w tyle. Ostatecznie skończyliśmy na dworze, pod cieniem drzewa, byle tylko słońce zbyt mocno nie smażyło. Rozsiedliśmy się wygodnie.
– Wczoraj w nocy rozmawialiśmy o twoim problemie – wyjaśniłem. – Ogółem, chodzi o to, że Sky zajmuje się lecznictwem i jest nieco bardziej sensownym empatą niż Heather.

– Oh – odparłem, opierając się o pień drzewa. – No tak, wypadałoby o tym pomyśleć. Jak wyglądałaby taka sesja?
Wypuściłem głośno powietrze z płuc i zacząłem monotonnie uderzać opuszkiem palca w kolano. To śmieszne, jak za każdym razem to mnie rozluźniało. Uśmiechnąłem się, myśląc o Wandzie. Spryciula znała mnie lepiej niż ja sam. Zamknąłem oczy.

Odetchnąłem z ulgą, że się nie zdenerwował. Ostatecznie Heather nadal mogła mnie wykastrować, a to nie leżało w moich wymarzonych planach na najbliższe kilka tygodni.
– Wpuszczasz mnie do swojego umysłu, najpierw szukamy źródła anomalii, a potem jej granicy – wyjaśniłem.
– A co ze Sky?
– Ma lepszą samokontrolę i zazwyczaj działa obszarowo. Wystarczy, że będziemy siedzieć w bliskiej odległości. Pewnie robiłaby coś, pilnując nas i wtrącając się kontaktowo dopiero, gdy zaczniesz się spinać.

– Szukamy? – Otworzyłem oczy i spojrzałem się na Dextera pytająco. – To... ja ci jakoś pomagam? Ułatwiam? Wydawało mi się, że po prostu mam leżeć i... nie wiercić się zbytnio.
Pochyliłem się do przodu zaciekawiony tematem, jednak dalej stukałem równo w kolano.
– No i ile trwa jedno "spotkanie"?

– Jest prościej, jeżeli osoba jest chętna. Ale jest jeszcze prościej, jeżeli sama próbuje znaleźć rozwiązanie – wyjaśniłem. – To jak z psychologią, jeżeli sam naprawisz sobie psychikę jest ona silniejsza, niż gdy robi to osoba z zewnątrz. 
– Pierwsze spotkanie do dwóch, trzech minut. No, ze Sky może pięć. Potem stopniowe zwiększanie czasu, do maksymalnie pół godziny na dobę, ale w ostatniej fazie

Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Odchrząknąłem. Dalej stukałem palcem. Wszystko działało idealnie. 
– Ok, rozumiem. Postaram się ci pomóc, ale nie obiecuję, że nie będę też przeszkadzać. A może da się... od razu przedłużyć trochę sesje? – zapytałem po chwili. Tak, byłem niecierpliwy. Cholernie niecierpliwy.

Czyżby dostał w końcu jakiegoś tiku nerwowego? Zerknąłem delikatnie na jego palec, który uparcie wybijał jeden rytm. Złapałem go za rękę. 
– Hej, nie stresuj się – zmarszczyłem brwi. – Prawdopodobnie, problem polega na tym, że twój organizm prawdopodobnie będzie mnie odrzucał. Wolę najpierw sprawdzić jednorazowo czy na pewno nie będzie przeciwwskazań. Najwyżej po pierwszej sesji spytamy Sky, czy to byłoby okey.
– W razie czego, jeżeli się boisz, możemy spróbować z Heather najpierw mniejszą sesję, ale wolałbym, żeby to była osoba z lepszą kontrolą – dodałem.

Dłoń Dextera wyrwała mnie z zamyślenia. Poczułem, jak ocean znowu szumi w mojej głowie, ale zignorowałem to uczucie i zerknąłem na chłopaka. 
– Nie, to nie tak... – Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się. – To sposób, który wymyśliła moja siostra na pozbieranie myśli. Wystukuję ósemki, ona wystukiwała ćwierćnuty. Trzeba przyznać, że pomaga. Znaczy... Trochę się boję, po ostatnim razie. – Parsknąłem nerwowym śmiechem. – Rób, jak wolisz i jak ci wygodniej. Załóżmy, że ci całkowicie zaufam, wszystko w twoich rękach. Tylko delikatniej niż poprzednio, proszę.

Oh, czyli tyle dobrego. Kolejna informacja warta zapamiętania. Wyprostowałem się, jednocześnie, o dziwo, układając się wygodnie wzdłuż kory. Z muzyki byłem fatalny, ale tego rodzaju rytm miał zapewne jakiś sens. 
– Wiem – wymamrotałem, nie będąc dumnym z poprzedniego razu, który zakończył się niezbyt pozytywnie. Prawie tragicznie. – Będziemy mogli przestać w każdej chwili, możesz już zacząć myśleć w sumie nad bezpiecznym słowem. 
– Bezpiecznym...? 
– Tak, nie może być to nic co wypowiedziałbyś przez przypadek lub zapomniał. Najlepiej wersja na "przerywamy od razu" i "odpierdol się i delikatniej" albo coś w ten deseń.

Spojrzałem na niebo, zastanawiając się, co mogłoby zostać takim słowem. Słowem, którego nie wypowiem przez przypadek, nie zapomnę. Moimi włosami bawił delikatny wiatr, który tak gorącego dnia był zbawienny. Zamknąłem oczy, dalej wystukując ósemki. Wokół nas panowała dosyć przyjemna cisza. 
– Może sasanka na "przerywamy od razu", a na "odpierdol się" konwalia? – mruknąłem, przerywając spokój. – Nie pytaj dlaczego kwiaty. Po prostu. 
Znowu zapadła cisza. Odchrząknąłem, dalej z zamkniętymi oczami. 
– Przepraszam – oznajmiłem. – W sensie, jeżeli moje wczorajsze zachowanie jakoś ciebie uraziło czy obrzydziło, to na pewno tego nie chciałem. Serio.

Kiwnąłem głową, słysząc propozycje nazw kwiatów. Ostatecznie były na tyle charakterystyczne, że bez problemu powinniśmy rozgarnąć. Może jednak przed pójściem do Sky możemy spróbować drobniejszej sesji. Trzydzieści sekund? Powinno wystarczyć, żeby sprawdzić czy przeżyje szok przy drugim kontakcie. Nagle słowa chłopaka wyrwały mnie z zamyślenia. 
– W kontekście? – Zmarszczyłem brwi.

Zacząłem wystukiwać szesnastki. Wziąłem powietrze do płuc i wypuściłem je gwałtownie. 
– W sensie... Nie wiem, czy tego chciałeś, czy może rzuciłem się na ciebie i nie pozwoliłem oderwać się ode mnie, nie wiem, może ciebie obrzydziłem, zaatakowałem, nie wiem... – Język zaczął mi się plątać, a słowa coraz szybciej wypadały spomiędzy moich ust. – Może wplątałem ciebie w coś, z czym nie chciałeś mieć do czynienia. 
Schowałem twarz, kładąc głowę na podkulonych kolanach. 
– Przepraszam – szepnąłem. – Za dzisiejszy ranek też, po prostu spanikowałem, nie wiedziałem co się dzieje, bolała mnie głowa i...

O, teraz to już się ewidentnie zaczął denerwować, mimo faktu, że jeszcze chwile temu zachowywał się swobodnie. I powód wypłynął wraz z potokiem jego słów. Z wahaniem przeniosłem rękę na jego włosy, zaczynając go uspokajająco głaskać. 
– Spokojnie – wymamrotałem niepewnie. Ostatecznie to nie tak, że nie byłem czynnym uczestnikiem wydarzeń, a przy tym miałem zdecydowanie bardziej trzeźwe spojrzenie na sytuację. – Nic się nie stało. Poza tym, nie wiem czy zauważyłeś, ale potrzeba dwóch osób do tarzania się po trawie – spróbowałem zażartować.

Przeczesywał moje włosy swoimi długimi palcami. Mruknąłem, przybliżając się trochę do jego dłoni z sugestią, by kontynuował. 
– Cieszę się, że tak nie myślisz... – mruknąłem, podnosząc wzrok na niego i spoglądając w szmaragdowe, głębokie oczy. Zdecydowanie zagubione i nie wiedzące, co mogą zrobić. Ładne. 
Parsknąłem cichym śmiechem na jego słowa. No tak, trudno się obściskiwać samemu. Jednak z tyłu głowy dalej siedziało poczucie winy za przysporzenie jakichkolwiek kłopotów. Nawet nieświadomie, pod wpływem alkoholu. 
– Przepraszam – szepnąłem po raz kolejny, jakbym chciał dać mu znać, że naprawdę nie chciałem źle.

Prychnąłem w duchu, widząc jak mimo wszystko przysuwa się niczym kot, jeszcze bardziej wtulając się w dłoń, która aktualnie go głaskała. 
– Oj, daj spokój, ja to powinienem mówić. Gwarantuję, że podobało się obu stronom, a to ja byłem trzeźwiejszy. i powinienem pomyśleć, żeby potem cię w takiej sytuacji nie wstawiać –  prychnąłem, nadal go głaszcząc. – Ostatecznie sytuacja z rana wydawała się być jednoznaczna. I powinienem był to wyjaśnić od początku, a nie ignorować problem.

Mruknąłem bliżej nieokreślone słowo, dalej wtulając się w rękę Dextera. Zarumieniłem się i opuściłem wzrok, na jego słowa, które sugerowały, że i mu się podobało. Pokiwałem głową. Zamknąłem oczy. Leżeliśmy pod drzewem w ciszy, nasze fryzury układał delikatny, uważny wręcz wiatr, a ja znowu wystukiwałem magiczne ósemki zbierające myśli, mrucząc przy tym, gdy czarnowłosy chłopak bawił się moimi włosami.

Oh, to zdecydowanie było odprężające. Zamknąłem oczy, chcąc po prostu spać i w spokoju móc leżeć w cieniu na wieki wieków. Dzięki delikatnemu wiatrowi nawet słoneczna pogoda nie była aż tak irytująca. Ciągle bawiłem się włosami chłopaka, samemu prawie zapadając w sen. Jedna z moich rąk obsunęła się po jego ramieniu, zanim zacząłem drzemać.

Ręka Dextera zsunęła się z mojego ramienia, jego szmaragdowe oczy zniknęły za powiekami, oddech zwolnił, twarz zdecydowanie wyglądała na rozluźnioną i spokojną. Oh. 
– Dexter? – szepnąłem, by upewnić się, czy zasnął. 
Nie odpowiedział. Zdecydowanie spał. Wykorzystałem to, by przyjrzeć się rysom chłopaka. Nie dało się go nazwać brzydkim, nawet przeciętnym. Prosty nos, ostro zarysowane kości policzkowe, dosyć wąska szczęka, no i czarne kudły opadające troszkę na jego lewe oko. Podniosłem rękę, skuszony chęcią poczucia skóry czarnowłosego. Była przyjemna w dotyku, miękka, ciepła. Uśmiechnąłem się pod nosem. Znowu zamknąłem oczy i wróciłem do rozmyślania.

To był naprawdę miły sen. Coś pomiędzy leżeniem na trawie a znajdowaniu się pod drzewem. Problem polegał na tym, że od razu dano mi do zrozumienia, że będzie bolało. Są różne gatunki snów, ale koszmary rozróżniałem w sposób prosty - niby wszystko jednolicie barwne i kolorowe, a w praktyce mimo wszystko przesiąknięte strachem. Odrzuciłem głowę na bok, nieco się kuląc i chcąc aby to wszystko skończyło się, zanim się zaczęło. Próżne nadzieje, już chwilę później zorientowałem się, że następowała kolejna faza snu - kolory zaczynały znikać, a czyjś głos rozpoczął swoje nawoływania.

Poczułem, jak chłopak wierci się, chowając głowę przy klatce piersiowej. Jego twarz ze spokojnej i rozluźnionej zmieniła się zdecydowanie lekko poddenerwowaną. Zmarszczyłem brwi i w końcu przestałem wybijać nuty. 
– Dex? – mruknąłem, nie wiedząc, co się dzieje. 
Chłopak skulił się jeszcze bardziej. No tak. Do mojej głowy dotarła w końcu powaga całej sytuacji. 
– Hej, Dexter – powiedziałem pewniej, potrząsając go za ramię. – Budzimy się.

– Margot – wymamrotałem. 
Odetchnąłem głęboko, wciągając ze świstem powietrze do ust, zanim przywaliłem czołem w głowę Fomy. Spróbowałem złapać równowagę, ale minęło kilka chwil zanim zorientowałem się, gdzie jestem. Zerknąłem na twarz chłopaka, orientują się, że trzyma się za głowę.
– Jezu, przepraszam – wymamrotałem, dotykając jego skroni. – Kurwa, boli?

Odleciałem do tyłu. O cholera. Bolało, wokół mnie zdecydowanie zrobiło się ciemniej, a układ oddechowy przez chwilę nie odpowiadał. Chłopak zdecydowanie miał dużo siły, zwłaszcza przestraszony.  Przyłożył dosłownie opuszki palców do mojej skroni. Syknąłem i zerknąłem na niego. Nie wyglądał na spokojnego. 
– Bolało cholernie – wymamrotałem w odpowiedzi. – I pewnie będzie siniak. Lub guz. 
Uśmiechnąłem się słabo, ale po chwili mój uśmiech został zastąpiony troską. 
– Co się stało? – zapytałem.

Szlag, jak żyć. Wybadałem dłonią czoło chłopaka, które nabiegło już krwią. Cudownie, od momentu naszego pierwszego spotkania ewidentnie dążyłem do jego anihilacji. Zaczęliśmy od praktycznego gwałtu na umyśle, potem niszczenie reputacji (do tej pory nie rozumiałem czemu mnie przepraszał, ostatecznie to i na jego szkodę podziałało), aż w końcu po fizyczne zranienia. Świetnie, Dexter, dobrze ci idzie. 
– Zły sen, najwyraźniej ucieczka od kaca się mści – wymamrotałem z kłamliwym rozbawieniem. Oh, zdecydowanie odeszła mi ochota na sen.

Syknąłem jeszcze raz, odpychając delikatnie jego rękę od swojego czoła. Ewidentnie nie był spokojny. Odchrząknąłem. 
– Spokojnie... – Uśmiechnąłem się dosyć blado. – Nie takie urazy już odnosiłem... I nie boli aż tak bardzo – skłamałem szybko, starając ukryć się moje skrzywienie na twarzy.
– To nie wygląda tak źle, prawda? – zapytałem, dostrzegając przerażenie na jego twarzy. – Dexter, uspokój się, nic się przecież nie stało. To raczej ja powinienem się martwić. – Pochyliłem się. – Hej, co się stało?

Zajebiście, Dexter, niezabijanie go idzie ci wprost fenomenalnie. Znowu. Kiwnąłem uspokajająco głową, przyglądając się dalej ewentualnym urazom. Siniak jak nic. W dodatku kłamać przed mistrzem, tak się nie godzi. Miałem już na końcu języka odpowiedź "Nic", ale Foma był jak Heat i to by go nie uspokoiło.
– Kiepski sen, chyba coś poalkoholowego. – Wzruszyłem ramionami. 

Pokiwałem głową, chociaż miałem wrażenie, że nie usłyszałem wszystkiego. 
– Zerwałeś się, jakby ktoś przyłożył rozgrzane pręty do twojej skóry... – zauważyłem. – Dex, akurat od koszmarów jestem ekspertem i to nie wyglądało mi na zwyczajny, kiepski sen. 
Oddychał szybko. Za szybko. 
– Hej. Wdech przez siedem sekund, trzymasz przez cztery i wydychasz osiem. I powtarzasz około siedmiu razy.

Nie wiedziałem co robię, ale metodyczne powtarzanie przyniosło w końcu rezultaty.
– Cudownie, robię większe cyrki niż Heather z jej atakami – prychnąłem, wstając. – Ja też jestem ekspertem, nie ma nic lepszego od paczki ciastek jako lekarstwa. – Wyciągnąłem do niego rękę. – Zainteresowany? 

Prychnąłem na jego słowa. 
– Sam je przeżywam raz na jakiś czas, chyba powinienem wiedzieć, jak się zachować. – Przewróciłem oczami. 
Dexter wstał, choć na nogach nie trzymał się tak pewnie jak zawsze. Wyciągnął do mnie rękę. 
– Chętnie. – Uśmiechnąłem się i chwyciłem ją. 
Z tropu wybił mnie ocean, próbujący znowu dobić się do mojego umysłu. Zamknąłem oczy na kilka sekund, chcąc jak najszybciej powrócić do rzeczywistości. Podniosłem powieki. 
– Idziemy? – zapytałem.

Skierowaliśmy się prosto do sali alchemicznej, gdzie po chwili przyszło mi opróżnić moje zapasy. Ostatecznie wylądowaliśmy pomiędzy ciastkami, napojami i słodyczami wszelkiej maści.
– Możemy spróbować próbę – zaproponowałem. – 10 sekund. 

Podniosłem na niego wzrok i zmarszczyłem brwi z pytaniem wypisanym na mojej twarzy. Odchrząknąłem. 
– Możemy. – Skinąłem głową, skubiąc powoli ciastko. – Jeżeli tak uważasz, to możemy. Chyba. Mam nadzieję. Tak. Zgadzam się.

– Hej, wiesz, że niczego nie musimy robić? Albo poczekać na Sky? Lub wziąć Heath? – spytałem, marszcząc brwi. – Weź głęboki oddech, usiądź wygodnie, nie rób gwałtownych ruchów.

Pokręciłem głową. 
– Wiem, wiem – oświadczyłem, uśmiechając się. 
Zgodnie z jego poleceniem wziąłem głęboki oddech, odchyliłem się do tyłu. Wystukiwałem ćwierćnuty, w końcu nie miało być gwałtownie. Kiwnąłem głową, sugerując, że jestem gotowy. W miarę. Spojrzałem mu w oczy.

Przeskoczyła iskra i nastąpił zorganizowany kontakt. Na początkubyła  nicość, potem ciemność, aż w końcu pojawiła sie światłość. Spróbowałem zmaterializować  wizerunek Fomy, żeby łatwiej nam bylo sie poruszać w jego umyśle i juz chwilę potem stał przede mną. 
– Nie tykajmy na razie bariery, proste wspomnienia i w miarę bliskie. Dobrzesię  czujesz? Pamiętasz kwiaty? – spytałem. – Jeżeli chcesz, mogę pokazać ci to, co działo się  wczoraj – zaproponowałem.

Pokiwałem głową, na znak, że wszystko ok. Sasanka i konwalia. Trudno zapomnieć. Rozejrzałem się wokoło. A więc to tak wygląda mój... umysł? Biała, cicha przestrzeń? A może każdy widzi to inaczej?
– Czy ty teraz... możesz czytać wszystko o czym myślę w tej chwili? – zapytałem zaciekawiony, marszcząc brwi. – W sensie jak myślę tutaj. – Dotknąłem mojego czoła. – To możesz odczytywać to tutaj? W tym miejscu? – Machnąłem ręką dookoła mnie. – I bardzo chętnie, jeżeli się da. – Uśmiechnąłem się nieporadnie.

– Wszystko od razu pojawia się u mnie w głowie. To coś jak sprzężenie umysłów, tutaj tak naprawde niczego nie ma, a czas jest względny. – Zerknął ciekawie na białą przestrzeń. – Bez obaw, na początku usuwa się  ewentualne czynniki rozpraszające. Dlatego biało i pusto.
Poszukałem jego wspomnień, ukrytych za mniejszą, słabszą barierą. Delikatnie wyciągnąłem je na wierzch.
– Uważaj, bez empaty po prostu przeżyjesz to na nowo – ostrzegłem i posłałem w jego stronę wspomnienie.

Zerknąłem na wspomnienie dosyć niepewnie, nie łapiąc go jeszcze. Wyciągnąłem palec, chcąc go dotknąć. Było ciepłe, przyjemne, kusiło, by się w nim zanurzyć. Słodkie, waniliowo-pomarańczowe. Z tyłu głowy słyszałem brzęczenie świerszczy, dłonie muskała trawa. Spojrzałem jeszcze raz na Dextera, który tylko wzruszył ramionami i skinął głową, zachęcając mnie do spróbowania. Wziąłem je w swoje dłonie, czujac motyle w brzuchu. Uśmiechnąłem się. Było zdecydowanie przyjemne.

I wtedy cały umysł Fomy rozjaśnił sie ferią barw. Ludzie myślą, że przeglądając własne  wspomnienia będą obserwatorami, ale to tak nie działa - są uczestnikami zdarzeń, jakimi byli od początku. Zanurzyliśmy się we wspomnieniu, lądując przy końcu gry w pytania, gdzie próbowaliśmy wywalić jeszcze natrętna  laskę.

Zaczęliśmy się starać, wymyślać odpowiednie pytania, byleby wyrzucić natrętną dziewczynę. Hm, będę musiał się jej przyjrzeć w zbliżającym się czasie, trochę pośledzić i poobserwować. Ewidentnie chciała wiedzieć za dużo o osobach, które doskonale wiedziały, jak grać pionkami i nie bały się ich poświęcać. W końcu się udało. Parsknąłem śmiechem, obserwując jak dziewczyna odchodzi z opuszczoną głową.

Rozejrzałem się wokoło, próbując przypomnieć sobie dalszy bieg wydarzeń. Chwilę potem znajdowaliśmy sie już wspólnie na trawie, rozkoszując sie wonią wanilii i cytrusów.

Szmaragdowe oczy, tak bardzo wciągające uważnie studiowały moją twarz. Można się było w nich utopić, jak w chłodnym oceanie kuszącym ciszą i wiecznym spokojem. Podobało mi się to wszystko, miękka trawa, dłonie z długimi palcami na moich biodrach, usta na ustach, ciepło ciał, zapach wanilii i cytrusów w idealnym połączeniu, dziwne łaskotanie w brzuchu. Z tyłu mojej głowy pojawiła się nagła myśl, ile rzeczy mógłbym jeszcze wyłapać, zapachów, emocji, dźwięków, gdyby nie procenty płynące w mojej krwi. Szkoda. 
Słodko-gorzkie jęknięcie wydobyło się z moich ust, a Dexter odsunął głowę, pozwalając na krótką chwilę wzięcia powietrza do płuc. Oddechy zwolniły, klatki piersiowe zaczęły opadać w wolniejszym tempie, ale szmaragdowe oczy dalej lśniły, uważnie mnie obserwując. Było przyjemnie.

– Jutro mnie zabijesz? – wyszeptalem,a ulotność   chwili w umyśle Fomy wydawała się  bardziej realna niz wynikało z moich wspomnień. Ostatecznie znajdowaliśmy się w jego umyśle i scena rozgrywala sie wyłącznie w jego perspektywie. Zadrżałem, przypominajac sobie o tym, że juz wczesniej Foma praktycznie wpadł w atak paniki. Miałem nadzieję, że nie poczuje się gorzej, słysząc  powtarzane wcześniej obietnice, że mnie nie pozabija. 
Złapałem za wspomnienie, przytrzymując je na moment.
– Wszystko dobrze?

Zerknąłem na dosyć poddenerwowanego Dextera. Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową. 
– Mam wrażenie, że denerwujesz się bardziej ode mnie – stwierdziłem. – Spokojnie, słów nie zapomniałem, jakby coś się działo, zauważysz to i doskonale o tym wiesz. Ciesz się chwilą. – Mrugnąłem do chłopaka.

Prychnąłem. Ja i nerwy, to się przecież nie zdarza. 
– Zauważalnie czerpałeś z tego o wiele większą satysfakcję – zakpiłem, puszczając wspomnienia.

Prychnąłem śmiechem, podchodząc do niego z zadartym nosem. 
– A zabronisz mi? – zapytałem z chytrym uśmiechem widniejącym na mojej twarzy. – W końcu wczoraj byłem ledwo świadomy, ty korzystałeś wtedy, ja dzisiaj.

Urealniłem nieco bardziej nasze wizualizacje, przenosząc wspomnienie nieco w bok, wciąż się rozgrywające. 
– Hej, a potem znowu będzie tekst o zabijaniu – jęknąłem.

Przewróciłem oczami na jego komentarz. 
– Może my wszyscy mamy jakiś fetysz? – mruknąłem żartobliwie.  – Zresztą jeszcze stoisz tu żywy, nikt dla ciebie grobu nie kopie. Jeszcze.

– Kopie – prychnąłem. - Heather przygotowuje mi jeden odkąd się poznaliśmy, więc do tej pory pewnie zdołała już nawet mi trumnę  wyrzeźbić. 
– Chcesz dalej sie pobawic? Zostało namsześć  sekund – Kiwnąłem głową w stronę wspomnienia. – Rozczaruję cie, żadnego zdzierania  koszul czy spodni – zażartowałem.

– I co ja z tym zrobię? – zapytałem sarkastycznie, udając, że praktycznie rozbieram go wzrokiem  i przygryzając wargę. – Wiesz, ja propozycji nie odrzucam. 
Parsknąłem śmiechem i kiwnąłem głową, zgadzając się. 
– Możemy się dalej pobawić, nie ma tragedii, słowa jeszcze krzyczeć nie muszę.

Prychnąłem – w dodatku nawet wzrokiem, jego drugim powołaniem mogłoby być kółko teatralne. Gdyby istniało, oczywiście.  
– Niewątpliwie masz rację – odparłem dumnie, podnosząc nieco głowę. – Ale jeszcze zobaczymy. – Zerknąłem szybko na wygasające wspomnienie. – Jakieś propozycje co teraz chcesz zobaczyć?

Wzruszyłem ramionami. Po chwili przyszedł mi jednak całkiem przyjemny pomysł do głowy.
– W tym wspomnieniu... – zacząłem. – Znaczy wczoraj. Gdy rozmawialiśmy o naszych siostrach po odejściu tamtej dziewczyny, mówiłeś, że chętnie poznałbyś moją. Chętny? – Uśmiechnąłem się.

Oh, to było interesujące. Kiwnąłem przytakująco głową, odbierając oferowane przez Fomę wspomnienia. Na ich podstawie stworzyłem wizualizację, która stopniowo materializowała się przed nami.
– To nie jest rzeczywistość – ostrzegłem. – Jedynie wizualizacja tego, jak ja widzisz.

Pokiwałem głową, rozumiejąc. Przed nami stanęła dziewczynka... Dziewczyna w niebieskiej sukience. W złote warkocze wplecione miała kwiaty, na policzkach widniały dołeczki, które powstały dzięki szerokiemu uśmiechowi. Rozglądała się wokoło, jakby nie wiedząc, co się dzieje. Była bosa. No tak.
– Oto i ona – oświadczyłem Dexterowi.
Cholera, jak ja bardzo za tym małym brzdącem tęskniłem.

Przyjrzałem się dziewczynie. Kurdupel, niższy od Fomy, a przede wszystkim - nieco dziecinny. Niebieska sukienka, złote warkocze, w które wpleciono kwiaty. Przypominała dziecko, które niedawno odrosło od matczynej spódnicy. 
– Oh – wydukałem.

– To twoja reakcja? – Parsknąłem śmiechem, zerkając na zbitego z tropu Dextera. – Spodziewałeś się długonogiej nastolatki z mocnym makijażem? Niech ciebie nie zmyli ten dziecinny wygląd, jest bardzo przebiegła. Może trochę bardziej ode mnie. No i chce wiedzieć wszystko o wszystkim. – Podszedłem do je wizualizacji. – To chyba po prostu rodzinne.

– Daj mi pięć minut, a znajdę sensowniejszą – parsknąłem, zastanawiając się. – Nie wiem. Chyba. Raczej kogoś starszego. Ale chyba bycie kurduplem jest u was rodzinne – zauważyłem, złośliwie. – Oh, zdecydowanie. Zamierza też dołączyć do AWU?

Prychnąłem. 
– Mam metr osiemdziesiąt jeden – oświadczyłem, prostując się dumnie. – To ona jest tutaj małym brzdącem.
Wzruszyłem ramionami, w odpowiedzi na jego pytanie. 
– Nie wiem, nie rozmawialiśmy o tym... To byłaby dla niej ogromna szansa, pokazałaby w końcu swój talent do roślin. A przy tym cholernie bym się o nią bał.

– To nadal jakieś czternaście centymetrów za mało – prychnąłem, podchodząc do niego i dłonią ukazując różnicę naszego wzrostu. A potem przyjrzałem się jego mimice, gdy mówił o siostrze. – Chyba rozumiem –  powiedziałem, marszcząc brwi. – Chyba bym ubił moje siostry, jakby przyjechały.

Pokiwałem głową. Postać w końcu zniknęła na naszych oczach. Jakby cały czas była piaskową statuą, która tylko czekała na rozniesienie przez wiatr.  
– Ta – mruknąłem, a w mojej głowie krążyły myśli dotyczące przyjazdu na akademię. I mojego, i mojej siostry. W końcu przypadkowo nikt się tutaj nie znajdował. – Znaczy... Poradziłaby sobie. Ale ciągłe pytania, czy w końcu znalazłem chłopaka lub   pilnowanie jej partnerów nie jest zachęcające.

Parsknąłem śmiechem. 
– Jakbym widział moje siostry. – Z tym,ze te starsze. Młodsze pewniej wywoływałyby moc kłopotów i głupstw, ale nieco innej maści. Ewentualnie ostatnia wersja jest zachęcająca. 
– Nie wybiera się tutaj?

Zerknąłem na niego i usiadłem na "podłodze" mojego umysłu. Raczej jeszcze się nie zbieraliśmy.  
– Modlę się, że nie – stwierdziłem. – Ale uwielbia robić mi na przekór... Serio mówiąc, nawet bym się ucieszył. Zdecydowanie byłaby to dla niej doskonała szansa na rozwój i na zauważenie przez wszelkich naukowców... Ten brzdąc jest wyjątkowo dobry z botaniki i tylko czekam, aż zacznie tworzyć wszelkie wynalazki czy coś odkryje.

– Oh, zdecydowanie muszę ją poznać. 
Zmarszczyłem brwi, rozsiadając się wygodnie. Obliczyłem mniej-więcej czas, jaki nam pozostał. 
– Trzy sekundy. Masz jeszcze jakieś wspomnienia, które chcesz przejrzeć?

– Nie, chyba nie. – Pokręciłem głową. – Przynajmniej nie na teraz. No chyba, że chcesz coś bardzo zobaczyć? Kto wie, może się zgodzę... –
Zapytałem, bardzo ciekawy jego reakcji oraz odpowiedzi. W końcu była to dla chłopaka okazja idealna.

Zastanowilem sie przez moment, zanim powiedzialem szybko.
– Pokaż mi wspomnienie, o którym myślisz, aktórego się nie spodziewasz. - Shit, to zle zabrzmialo. - Proszę...? - Oh, to brzmialo jeszcze gorzej. Odkaszlnąłem, próbującukryć  zażenowanie. 
– Tak się kończy oswajanie drapieżnika – wymamrotalen.

– W senie rzecz, której bym chciał, ale jest mało prawdopodobna lub niemożliwa? – zapytałem, marszcząc czoło i przechylając głowę w bok. 
Parsknąłem śmiechem. 
– Kto mówił, że próbuję ciebie oswoić? Może w tym przypadku to drapieżnik jest ciekawy świata swoich ofiar i po prostu chce wyjść z nory...

Kiwnąłem twierdząco głową.
– Robisz same dobre rzeczy, w tym ciastka, zawsze wracasz niezależnie od tego co zjebałem. Mi to ewidentnie wyglada na oswajanie.

– A może to ty mnie oswoiłeś? – zauważyłem, uśmiechając się. – W końcu jestem "dzikim kotem", czyż nie?

Prychnąłem.
– Wątpię. Nie jesteś oswojony, tylko spragniony wiedzy, wygranej. Zaskakujące, że wracasz, choć i tak wiesz, ze tego nie uzyskasz - parsknalem rozbawiony.

Uśmiechnąłem się, pokazując zęby. 
– Cóż ja biedny poradzę, po prostu jestem ambitny i stawiam sobie poprzeczkę za wysoko? Możesz się tylko cieszyć, jeżeli masz takie zainteresowanie ode mnie, w końcu to oznacza, że jesteś cholernie interesujący.

Roześmiałem się głośno, rozwiewając iluzję jego umysłu. Wróciliśmy do białej przestrzeni. 
– Nie wiem tylko czy to coś dobrego – odparłem. – Koniec czasu, uważaj i nie rób gwałtownych  ruchów. Twój organizm będzie odprężony, wymęczony i zdezorientowany. – Powiedziałem, przerywając kontakt.

Wzruszyłem ramionami.
– Kto wie, niezbadane są wyroki boskie – stwierdziłem. – Może to jeszcze wyjdzie mi kiedyś na dobre. 
Dexter zerwał połączenie. 
Otworzyłem oczy i praktycznie od razu straciłem równowagę. Kurwa.

Podszedłem do leżącego na ziemi chłopaka.
– Oddychaj, mięśnie są zbyt rozluźnione. Serce zaraz wróci do normalnego rytmu. 

Jęknąłem. Spróbowałem ruszyć ręką. Cholera, nic z tego. Posłuchałem się Dextera i spróbowałem uspokoić oddech. 
– Zaraz, czyli za ile? – zapytałem cicho.

– Minuta - wymamrotałem, przytrzymując go przy ziemi. Następnym razem musimy pamiętać o poduszkach. – Zero gwałtownych ruchów. 

Pokiwałem lekko głową. Ygh. 
– Już? – mruknąłem, chcąc się w końcu podnieść. – Dzisiaj chyba nabiłeś mi tyle siniaków, ile się dało... – Parsknąłem śmiechem.

– Ej – jęknąłem. – Transakcja wiązana, wczoraj mnie ugryzłeś – wytknąłem mu.
– Kłamiesz.
– Nie niszcz mojej wizji świata. – Pomogłem mu wstać.

– A chciałbyś? – zapytałem, a ten pociągnął mnie za rękę. – Jakbyś był chętny, ja zawsze jestem do usług. – Puściłem mu oko, rozkładając ręce, gdy już stanąłem na nogach. Znowu prawie straciłem równowagę. 

Prychnąłem, widząc jak nieporadnie próbuje złapać równowagę. 
– Uważaj, wciąż umysł i organizm masz jeszcze zdezorientowane – ostrzegłem, upewniając się, że nie wyląduje ponownie na podłodze. – Żarty na później, jak się czujesz?

Wzruszyłem ramionami. 
– Było... ok, troszkę dziwnie.  – Uśmiechnąłem się. – Żadnego wiercenia w czole czy nudności. Jedynie małe nierozgarnięcie. To chyba dobrze. – W końcu złapałem równowagę. – Kto powiedział, że żartuję? – Pokazałem Dexterowi język, jak robią to małe dzieci w przedszkolu.

Odetchnąłem ulgą. Nie wyglądało, żeby miał jakiekolwiek większe efekty uboczne, co stanowczo rokowało na nasze dalsze wyprawy w kierunku jego wspomnień. 
– Kto powiedział, że mówisz na serio? – Wzruszyłem ramionami, prychając. – Ciesz się, że dzisiaj niedziela, chyba nie przetrwalibyśmy lekcji.

Pokiwałem głową, zdecydowanie zgadzając się z Dexterem. Schowałem ręce do kieszeni. 
– Oj tak, nie wyobrażam sobie siedzenia teraz przy kwiatkach czy dyplomacji... – stwierdziłem.

– Mało powiedziane – skrzywiłem się. – Jakieś plany na dzisiejszy dzień? – spytałem. Pora wrócić do ogarniania spraw samorządu. No i upewnić się, że Heather z Jamesem nie rozniosą akademika.

Wypuściłem powietrze z płuc. 
– Obrobienie fotek do gazetki na przyszły tydzień... – Skrzywiłem się, widząc, jak siedzę całą noc przy biurku. – I przyjrzenie się tamtej ciekawskiej dziewczynie z imprezy...
W moim oku zaiskrzyła iskra.

– Oh. – Uśmiechnąłem się złośliwie. – Żałuję gorąco, że jej fantazja mieszała moich przyjaciół z nią w jednym wydaniu, to byłby taki miły temat – jęknąłem teatralnie.

Ściągnąłem brwi, zastanawiając się, co mógłbym zrobić z takim fantem. Stukałem palcem o moją nogę, znowu starając się pozbierać myśli i pomysły. 
– Zawsze można ładnie je zmienić lub poszukać innych informacji... – Odwzajemniłem uśmiech. – Trochę się rozejrzeć, posłuchać... W ostateczności poszantażować. – Parsknąłem śmiechem.

Oh, to był naprawdę pasjonujący pomysł. Już widziałem te wszystkie dziwne i dziwniejsze ekscesy, prywatne i prywatniejsze sekreciki, wszystkie jak na dłoni widoczne, idealne do niepozornego użytkowania w odpowiednich momentach. 
– Coś mi się w niej nie podobało. Była zbyt zwyczajna. A znała grę – zauważyłem.

Pokiwałem głową. 
– Zdecydowanie. Wiedziała za dużo, grała za dobrze, choć w końcu przegrała. – Przerwałem na chwilę, wpatrując się w ścianę za Dexterem. – Nawet nie wiem, jak się nazywa. Kurwa, przecież tu praktycznie wszyscy siebie znają lub kojarzą. Jakaś nowa?

Pokręciłem przecząco głową.
– Zazwyczaj wszystkie akta nowych omawiamy wspólnie. Niskie prawdopodobieństwo, że Heat albo James zajęli się kimś sami. Impreza miała nam pomóc poznać wszystkich, nie tylko a akt, bo wprowadza i tak tylko jedna osoba zawsze.  – Zmarszczyłem brwi. – Coraz bardziej mi nie gra.

– Wkręciła się przy okazji? – rzuciłem szybkim pomysłem. – Nie, to nie to. Znała ciebie. Przynajmniej coś o tobie wiedziała. Znajoma, któregoś z uczniów? Też nie, pewnie by ktoś coś mówił. Szpieg? To absurdalne. – Pokręciłem głową.

– Może ktoś nowy z miasta? – zapytałem, próbując sobie ją przypomnieć. Nic z tego, blondynka. 
– W teorii to nie jest dziwne, ale zazwyczaj takie informacje mają osoby z mojego świata. A nie potrafię znaleźć ani dopasować jej do żadnego  rodu.

– W teorii – powtórzyłem jego słowa. – W praktyce jest zdecydowanie inaczej. Ty jej nie znasz, ja jej nie znam, wszyscy jej nie znamy. Houston, mamy zdecydowanie duży problem.

Przytaknąłem, zastanawiając się.
– Wiedziała, ze śpi – wymamrotałem z niedowierzaniem, nagle sobie o tym przypominając. – To dziwne.

– Na pewno nie znasz żadnej niecharakterystycznej blondynki, której nie kojarzysz, a ona zna ciebie doskonale? – zapytałem, podnosząc brew.

Pokręciłem przecząco głową.
– Żadna sensowna nie przychodzi mi do głowy – westchnąłem. 

– A więc trzeba się jej przyjrzeć – stwierdziłem jakże oczywistą rzecz. – Jeżeli w ogóle dalej się tu kręci...

– Czyli nagle mamy co robić – odparłem. Ale najpierw   miasto, zdecydowanie.

– Magia! – Parsknąłem śmiechem. – Co prawda może nie zająć nam to jednego dnia, ale... Przynajmniej nie będzie nudno.

Kiwnąłem głową, spoglądając na drzwi. Powoli zbliżała sie pora obiadu. 
– Pójdę poszukać Heather, trzeba ją o Sky jeszcze dopytać.  

Skinąłem mu głową. 
– Widzimy się na stołówce. – Uśmiechnąłem się. – Oh, jeszcze jedno! Jak wygląda ten siniak na moim czole?

Oh. 
– Nie chcesz wiedzieć – czmychnąłem za drzwi, idąc prosto do pokoju samorządu. I tym razem nie musiałem otwierać nawet drzwi. Odglosy zza nich wyraźnie twierdziły, że lepiej uciekać.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis