wtorek, 20 czerwca 2017

Kompilacja: [Dexter x Foma] 1

Cisza była niewymowna, a Heather coraz bardziej wkurwiona. Oddaliłem się nieco, marząc o możliwości bezpiecznej ewakuacji, zanim przedmioty wokół Jamesa zaczęły dosłownie latać.
- To - wydukałem. - Może ja do Fomy skoczę, a wy... pogadacie? - Nie czekając na odpowiedź zwiałem, słysząc po drodze jak ich głosy zmieniają się w ostre rzępolenie.

Siedziałem przy komputerze, walcząc aktualnie z moim zacinającym się ciągle programem graficznym i zdjęciami do gazetki szkolnej. Oh, przydałaby mi się kawa. I koc. I ciastko.
Ziewnąłem, odchylając się do tyłu. Ygh, jak ja tego nienawidziłem. Bawienie się z cholernymi ustawieniami czy usuwanie niepotrzebnych obiektów zawsze było... nieprzyjemne. Wypuściłem powietrze z płuc, wstając z krzesła i ruszając do okna, by je otworzyć. Usłyszałem pukanie.
– Proszę! – krzyknąłem, wpuszczając do pokoju świeże powietrze.

Zapukałem do pokoju, mając nadzieję, że wyglądam na mniej zdezorientowanego niż jestem. O dziewczynie (pierdolona blondynka) wiedzieliśmy tyle, że jest z Atlanty, przyjechała do kogoś na nowicjat i robi właśnie ostatni stopień. I że zaczęła się kręcić przy Jamesie, co ostatnio przyczyniło się do pojawienia u mnie przynajmniej jednego siwego włosa. U Heather pewnie z dziesięciu. Wbiłem do pomieszczania, ruszając w stronę Fomy.
– Oni się pozabijają – jęknąłem.

Parsknąłem śmiechem, obracając się do czarnowłosego chłopaka, który wyglądał na załamanego. Cholera, te wory pod oczami zdecydowanie mi się nie podobały.
– Hej. – Podniosłem rękę w geście przywitania i usiadłem na krześle. – Nie wiem, czy im na tym zależy. Typowe końskie zaloty, minie im w końcu, daj im trochę czasu, przestrzeni i spokoju. No i pilnuj z boku, żeby nie rozdrapali sobie tętnic szyjnych. Siadaj. – Uśmiechnąłem się, wskazując na łóżko. – Blondi znowu się kręciła przy Jamesie? – zapytałem, od razu przyjmując poważniejszą postawę i pochyliłem się do przodu.

Podszedłem do niego, siadając na łóżku Powstrzymałem instynktowną chęć schowania twarzy we własnych dłoniach. Włosy Heather raz prawie zostały podpalone, zalali nam łazienkę, a latające po pokoju rzeczy to już normalna.
– To nie końskie zaloty, a raczej walki byków – jęknąłem cierpiętniczo. – Nie wiem co mnie bardziej boli – dodałem.
Gdyby się faktycznie ze sobą spiknęli, musiałbym poszukać innego pokoju, bo trzymanie na trzecie koło u roweru nie należało do moich ulubionych zajęć. Ale teraz tym bardziej muszę innego pokoju poszukać, bo inaczej przy okazji ich sprzeczek w końcu zginę.
– Ja nie rozumiem – jęknąłem. – Raz James się do Heather przystawiał i dostał w mordę. Ja też dostałem w mordę! A teraz jakieś pitolone akcje odpitala. Kobiety są straszne – podsumowałem. – A ta blondynka to pitolona pchła.

Oj. Ojojoj.
– Hej. Tak, kobiety są... – zacząłem, jednak szybko się poprawiłem. – Wszyscy są straszni. Zwłaszcza, jeżeli są zakochani, a wokół ich wybranka czy wybranki kręcą się te cholernie jadowite węże. Norma. Po prostu trzeba się pozbyć blondynki, po cichu i higienicznie, a następnie zrobić miejsce dwójce, by wszystko sobie wyjaśnili. Pod nadzorem oczywiście. – Wzruszyłem ramionami, jakby stwierdzając oczywistość. – Za to ty, Panie Davon, musisz się w końcu ogarnąć, w tym porządnie się przespać, bo nie myśl, że nie zauważyłem worów pod oczami. I napić się wody. – Zmarszczyłem brwi, przyglądając się jeszcze chłopakowi. – I uczesać.

– Generalizujmy, kobiety to zło. Twoją siostrę i te moje ugłaskamy kiedyś tam – rozłożyłem się wygodnie na łóżku, przy okazji uderzając głową o ścianę. Jęknąłem głośno, ignorując rozbawione prychnięcie Fomy. Poprawiłem się nieco, trzymając prawą dłonią tył czaszki.
– Auć – parsknąłem. – Najpierw to ja pokój znaleźć muszę. Więcej do nich nie wracam. – Ziewnąłem. – Łatwo powiedzieć ,trudniej zrobić.

– Oh. – Spojrzałem się na niego, próbując przy tym znaleźć odpowiednie słowa i nie brzmieć nachalnie. Odchrząknąłem. – Aktualnie jestem jedyną osobą w tym pokoju. Więc gdybyś chciał... To przez jakiś czas mógłbyś tutaj pobyć. – Parsknąłem nerwowym śmiechem i przeczesałem włosy.
Miejmy nadzieję, że moje policzki nie przybrały barwy świeżego pomidora.

Zignorowałem czerwień na policzkach chłopaka.
– Foma, kocham cię – jęknąłem, rozkładając się jeszcze wygodniej na łóżku. Skopałem buty i zwinąłem się w pozycji embrionalnej. – Dobranoc – wymamrotałem, zamykając teatralnie oczy .

Zmarszczyłem brwi, a czerwień na moich policzkach stała się pewnie jeszcze jaskrawsza. Przez kilka pierwszych chwil z mojego gardła nie mogło wydobyć się żadne słowo, jedynie ciche, bliżej nieokreślone chrząknięcia.
– Do usług... – mruknąłem niezbyt śmiało, odwracając się do komputera i zacząłem znowu grzebać przy zdjęciach. – Tylko nie zajmij całego łóżka, też bym się chciał w końcu przespać.

Podniosłem nieco głowę, słysząc jego zmęczony ton. Zmrużyłem oczy, wyciągając na oślep rękę. Chwyciłem z jego koszulę, ściągając go z krzesła. To musiało się skończyć upadkiem, a poprzedni siniak z czoła jeszcze mu nie zszedł. Otwierając oczy, słyszałem jego przekleństwo. Ewidentnie uderzył się w mały palec u nogi. Pociągnąłem go do siebie.
- Nie wiem czego Hera cię tak męczy, ale idziesz spać - zawyrokowałem. - Znowu ledwo na nogach się będziesz trzymał.

Kurwa. Zdecydowanie, nawet gdy był zmęczony, miał siłę. I pachniał tymi pieprzonymi cytrusami. Kurwa po raz drugi.
– Musiałeś? Chyba jest złamany, nawet ruszyć nim nie mogę – jęknąłem mu do ucha, dalej czując, jak palec u stopy pulsuje okropnym bólem. – Idź spać, ja tylko skończę te dwa, może trzy zdjęcia i się położę, obiecuję.

– Chrzań się. Dwa czy trzy zdjęcia, znowu nockę przesiedzisz. Nie myśl, że nie widziałem, do której wczoraj paliło się u ciebie światło. Poszedłeś w ogóle spać? – wymamrotałem z wyraźnie zaznaczoną irytacją. Podniosłem się nieco, zanim wciągnąłem go na łóżko, mimo złorzeczeń i przekleństw chłopaka. Przytrzymałem go nieco na miejscu.
– Jest prawie dwudziesta trzecia, zrób sobie przerwę, drzemka cię nie zje – jęknąłem. – Na serio palec boli?

– Nie – odpowiedziałem chłodno, chowając głowę w jego szyję i mamrocząc coś jeszcze. – Kawa mi wystarcza, serio. Przynajmniej nie mam takich worów pod oczami jak ty.
Jeszcze raz spróbowałem poruszyć palcem.
– Tak, cholernie. Jutro będzie cały spuchnięty i siny – jęknąłem, wyobrażając sobie, jak próbuję włożyć prawą stopę w buta.

Oh. Pachniał wanilią. Słodką, aromatyczną wanilią. Jego ciepły oddech łaskotał mnie w szyję.
– Kawa ci wystarcza, właśnie dlatego jesteś zmęczony – prychnąłem, decydując się nie skomentować tematu worów pod oczami.
– Przepraszam – wymamrotałem, rozluźniając nieco uścisk, ale wciąż nie całkiem go puszczając.

– Dopóki żyję, jest ok – odpowiedziałem krótko.
Hm. Cholerne cytrusy zdecydowanie nie ułatwiały mi myślenia. Odchyliłem głowę i spojrzałem na twarz Dextera. Zdjął okulary, co dawało mi doskonały widok na jego szmaragdowe oczy, które tak lubiłem.
– Masz wybaczone. – Uśmiechnąłem się. – Tylko jutro rano masz mi załatwić kawę.

Prychnąłem głośno, wyrażając moje niezadowolone ja.
– Dopóki żyję, ten fragment mnie martwi – wymamrotałem, układając się nieco wygodniej. Przeniosłem spojrzenie na oczy Fomy, które śledziły mnie z uwagą. – Kawa jest pewna. Jeszcze jakieś życzenia? – spytałem, zbliżając się nieco do niego.

– Spokojnie, gdybym planował moją śmierć, będziesz jednym z pierwszych, którzy się o tym dowiedzą. – Puściłem mu oko.
Przybliżył się, nasze czoła praktycznie się stykały, a ja czułem jego oddech na swojej twarzy. I cytrusy. Zawsze rozpraszające cytrusy.
– A co mógłbyś zaoferować? – Na mojej twarzy pojawił się chytry uśmiech.

– Oczywiście, że będę pierwszym, ktoś będzie musiał napisać dla ciebie odpowiednią mowę pożegnalną – prychnąłem, uśmiechając się złośliwie.
– Cóż, mogę zapewnić ci naprawdę ładną mowę pożegnalną. I na przykład upewnić się u Hery, że pewne zdjęcia nie ujrzą światłą dziennego, pamiętasz jeszcze o nich? – zakpiłem.

Prychnąłem.
– Tak, doskonale o nich pamiętam, dziękuję za przypomnienie. Z tym akurat poradzę sobie sam – stwierdziłem, wypuszczając głośno powietrze. – Załóżmy, że sobie poradzę. A zresztą, niech wrzuca, co chce, nie tylko ona potrafi robić zdjęcia.

Cały dzień nic tylko prychaliśmy. To oczywiście zasłużyło na kolejne prychnięcie z mojej strony, takie podsumowujące.
– Głupi, chodzi o to, że nie musisz. – Ziewnąłem. – Radzić sobie sam – doprecyzowałem. – A miałbyś coś na Herę? Bez obrazy, ale ona jednak bawi się nieco w te klocki – wymamrotałem. – Jakieś pomysły z twojej strony?

– A ja się nie bawię? – Podniosłem brew do góry. – Ostatnio kręciła się przy tym wampirze, nie myśl, że tego nie zauważyłem.
Hm. Zastanowiłem się chwilkę i jeszcze bardziej przybliżyłem moją twarz do twarzy Dextera. Nasze usta praktycznie się muskały.
– Kompletnie nic. Null. Pustka. Zero absolutne. To pewnie przez te cytrusy.

– Oczywiście, że się bawisz, ale to nie ten poziom. Nadal ze mną rzadko wygrywasz, a Hera to... Cóż, powiedzmy, że urodziła się do tej gry – wymamrotałem. A zdecydowanie wolałem widzieć go żywym niż martwym. – Nie zadzieraj z Vincentem. Niby pierwsza woda po kisielu, ale nie zapominaj, z której jest krwi – zauważyłem. – W takim wypadku masz inne propozycje? – spytałem złośliwie.

Uśmiechnąłem się chytrze, spoglądając na jego usta. Kusiły. Bardzo kusiły. Przybliżyłem się i musnąłem je trochę odważniej moimi.
Cholerne, cudowne cytrusy.

Prychnąłem, czując na swoich ustach delikatne muśnięcie tych, które należały do chłopaka.
– Już raz się sparzyłeś, naprawdę chcesz próbować ponownie? – wyszeptałem.

Pokiwałem głową, uśmiechając się.
– Nawet nie wiesz jak. Wtedy byłem pijany, a za każdym razem kusi coraz bardziej – mruknąłem, przyciskając swoje usta do jego.
Przeczesałem dłonią jego czarne włosy.

Prychnąłem rozbawiony, mając silne deja vu. Już kiedyś nie prowadziliśmy rozmowy w podobnym tonie?
– Wiesz, że cię zabiję, jeżeli tym razem obudzisz się i powiesz, że niczego nie pamiętasz? – spytałem, zanim w końcu właściwie posmakowałem tych ust.

Parsknąłem śmiechem.
– Tym razem role się odwracają? – zapytałem, przygryzając jego wargę. – Myślę, że może być ciężko zapomnieć.

– Poczekamy zobaczymy – wyszeptałem, w końcu otumaniony zapachem cytrusów i wanilii. Mogłem w spokoju maltretować jego usta, mając pewność, że tym razem procenty we krwi nie zburzą doznań.

Jęknąłem, już całkowicie poddając się wszelkim emocjom. Przeszedłem na górę i zająłem się guzikami od jego koszuli, starając nie odrywać się od jego ust.

Ułożyłem się nieco niżej, oddając mu kontrolę. Ostatecznie i tak byłem zmęczony, a jemu można dać szansę na próbę zdominowania. Raz kiedyś, oczywiście. Każdy jego kolejny jęk był coraz słodszy, rozpiąłem mu dwa górne guziki z koszuli, dla przypomnienia, że wciąż kontroluję sytuację.

Hm. Niby wycofany, a jednak cały czas kontrolujący. Uśmiechnąłem się, dalej trzymając usta na tych Dextera. Cudowne cytrusy. Zacząłem powoli i uważnie schodzić z ust chłopaka, przenosząc się na jego żuchwę, a następnie na szyję. Jęknął. Oh.

Jęk przeważył szalę, moja osobista duma zdecydowanie na tym ucierpiała. Chyba go coś popierdoliło, jeżeli myśli, że dam mu to ciągnąć dalej. Kilka sekund, role się odwróciły i to ja zapalczywie maltretowałem jego szyję. Gdzieś tam z tyłu umysłu cichy głosik uświadamiał mi, że zostawianie malinek to droga prosto do piekła, ale kto by się tym przejmował. Pozbyłem się jego koszuli, ignorując fakt, że w ten sposób urwałem jeden czy dwa guziki.

Kurwa. Nagle znalazłem się pod nim, kompletnie bezbronny. Otworzyłem usta w bezdźwięcznym jęku, odchylając głowę do tyłu by dać mu dostęp do mojej szyi. Będę musiał kupić nową koszulę, a on będzie musiał bardzo chętnie za nią zapłacić lub zabawić się w krawca. Przejechałem ręką przez jego czarne włosy. Boże, dalej, nawet jak ta cholera właśnie robi mi malinki.

To było nawet zabawne - sposób, w jaki reagował. Doskonale był świadomy faktu, który z nas jest bardziej dominujący, a mimo to próbować się odgrywać, kąsać i przerywać, jakby to miało go uratować przez całkowitym utonięciem. Skupiłem się na zagłębieniu pomiędzy jego prawym obojczykiem a szyją, mając nadzieję, że zaraz powrócę do mojej bardziej spokojnej postawy.

Jęknąłem głośniej, przyciskając jego głowę do mojej skóry. W końcu odpuściłem, całkowicie mu się oddałem, rezygnując z kąsa... Dobra, może nie, przynajmniej starałem się powstrzymywać i tak bardzo nie wiercić.
– To nie fair – mruknąłem pomiędzy moimi jękami. – Zdejmij przynajmniej koszulę.
Spróbowałem dostać się do guzików.

Prychnąłem głośno, obserwując jak drży, gdy wyczuwa mój oddech na jego skórze. Reagował tak żywo, że to powinno być prawnie zabronione. A ten głos, zdecydowanie uderzał w bardziej skore do pobudzenia rejony mojego ciała. Parsknąłem śmiechem, widząc jak nieporadnie próbuje ściągnąć ze mnie koszule, aż w końcu sam mu pomogłem.
– Potrzebuję odpowiedzi – wymamrotałem gdzieś pomiędzy pocałunkiem a drobnym ugryzieniem, które zacząłem zostawiać na jego karku. – Co dokładnie chcesz zrobić. I jak daleko jesteś gotowy się posunąć. – Jeszcze mi tego brakowało, żeby wrócić z nim do ewentualnego punktu wyjścia, zdecydowanie nie chciałem tym razem niczego spieprzyć.

Pachniał tymi cholernymi, słodkimi cytrusami, które doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Kontrolował wszystko, każdy dźwięk czy ruch, a ja byłem w kompletnej rozsypce, jęczące ciało bez żadnej kontroli, zdecydowanie gotowe na więcej. Chciałem jego, tak bardzo go chciałem.
– Chcę ciebie – szepnąłem, całując go. – Spokojnie, sam wiesz, że to nie jest mój pierwszy raz. No chyba, że to twój pierwszy... z mężczyzną? – zapytałem, gwałtownie podnosząc się do góry. Zreflektowałem się dopiero po chwili. – Dobra, wróć, głupie pytanie, po tym co ze mną robisz.
Opadłem na łóżko.
– Masz moją całkowitą zgodę – mruknąłem, przyciągając Dextera do siebie.

Wszystko przesiąkło wanilią, a ja byłem w stanie tylko się w niej pogrążyć, utopić, pozwolić sobie na ominięcie wszystkich barier, planów oraz retrospekcji. Widziałem w jego oczach, że doskonale zdał sobie (ponownie) sprawę, który z nas jest drapieżnikiem, a który tylko dzikim kotem. I w pewien sposób gdzieś z tam tyłu głowy cichy głosik powtarzał, że jeszcze niejeden numer mi ten kot wywinie, tak raczej niezbyt mnie to przerażało. Parsknąłem śmiechem, widząc jego minę.
– Oh, w sumie to kilka rzeczy mnie zastanawia – zacząłem, mówiąc teatralnie miłym tonem. Chwyciłem jego nadgarstki i przytrzymałem je nad jego głową.

Zmarszczyłem brwi, jednak na mojej twarzy dalej widniał uśmiech.
– Ej! – warknąłem, próbując się oswobodzić. Dexter jednak zdecydowanie nie chciał na to pozwolić i jedynie posłał mi widok swoich białych zębów. – I będziesz mnie tak trzymać, a ja będę leżeć bezczynnie, podczas gdy tylko ty będziesz się męczyć? – mruknąłem teatralnie. – Przynajmniej pozwól się pocałować... – jęknąłem, próbując zbliżyć moją twarz do jego. Nic z tego. – Jesteś okropny.

Prychnąłem z rozbawieniem, widząc jak się mota. Wszystko pachniało wanilią, było wanilią, każdy fragment skóry, odzieży, pościeli. W nadmiarze, do przesytu, wręcz za słodko. Posłałem mu promienny, zadowolony uśmiech. Upewniłem się, że utrzymam go jedną dłonią, a drugą powędrowałem w kierunku jego spodni.

Odchyliłem głowę do tyłu, podczas gdy ten powoli, delikatnie muskał moją klatkę piersiową i kusił, kierując swą dłoń w stronę moich spodni, cały czas obserwując mnie uważnie swoimi szmaragdowymi, cudownymi oczami. Wygiąłem się w łuk, podstawiając się pod rękę chłopaka.
– Naprawdę nie dasz mi tej przyjemności z dotknięcia ciebie? – zapytałem, lekko przytłoczony przez wszelkie odczucia.
Pachniał cudownie, wyglądał cudownie, brzmiał cudownie. Był cudowny.

Wgryzłem się w jego szyję, w końcu zaczynając rozumieć dlaczego Hera za każdym razem po spotkaniu z Vinem wracała z coraz bardziej zasłoniętą szyją. To było jak narkotyk, uzależnienie, którego substytutu pragniesz coraz więcej i bardziej. Odsunąłem swoją dłoń od jego krocza, puszczając jego ręce. Nie ma bata, zabawa z nim jest zbyt przyjemna, żeby tak szybko dawać mu, co chce.
– Za dużo? – spytałem, palcami lewej dłoni przeczesując jego włosy.

Jęknąłem głośno. Bardzo głośno. Korzystając z wolności, wbiłem paznokcie w jego plecy i przyciągnąłem chłopaka do siebie. Dlaczego odsunął dłoń. Kurwa. Pokręciłem głową, szukając słów, które wylatywały z mojej głowy za każdym razem, gdy jego usta znajdowały się na mnie, a cytrusowy zapach drażnił nozdrza.
– Za mało – jęknąłem dwa krótkie słowa, które były jedynymi, które mogły wydobyć się z mojej krtani, po czym przygryzłem jego ucho.

Całe plejady gwiazd w jednym miejscu. Ugryzienie za ugryzieniem, chyba zaczynałem odkrywać w sobie jakiś szyjny fetysz. Jęk za jękiem. Głośno i wolno, zważywszy na to, ze ciągle mieliśmy na sobie spodnie
– Proście, a będzie wam dane – wyszeptałem obok jego ucha.

– Proszę – mruknąłem, gdy ten zajmował się moim uchem. – Proszę, błagam – jęknąłem cicho.
Moje ręce wędrowały po jego całym ciele, zostawiając w niektórych miejscach nawet krwawe ślady. Coś za coś, on malinki, ja zadrapania.
– Kurwa, Dexter, ja błagam. – Głos ostatecznie mi się załamał, przypominało to raczej płacz.
Byleby mnie dotykał, byleby mnie tu nie zostawiał i byleby dalej czuć woń cytryn.

Bylem pewny, ze ślady paznokci na plecach zostaną mi jeszcze przez dłuższy czas. I wtedy Foma się złamał. Był naprawdę piękny z załzawionymi oczami, czerwienią na policzkach i błaganiem w tonie. Ponownie złapałem jego nadgarstki i umieściłem je nad jego głowa, przytrzymując go jedna ręka.
– Nie ruszaj się, dopóki nie powiem. Nie dochodź, nie zamykaj oczu, chce patrzeć – poleciłem. Powędrowałem dłonią w kierunku jego krocza, delikatnie przejechałem palcami po materiale, zanim rozpiąłem w końcu jego rozporek, opuszczając nieco jego spodnie.

Wypuściłem powietrze z płuc, a usta rozchyliły się w bezdźwięcznym jęku. Niezamykanie oczu było bardzo trudne, choć widok jego szmaragdowych oczu studiujących mnie z tym charakterystycznym zachwytem i ciepłego, a nie sarkastycznego uśmiechu zapierał dech w piersi. On był przepiękny, a ja byłem szczęściarzem. Przypominał marmurową rzeźbę, dzieło sztuki. Zacisnąłem ręce w pięści, gdy mnie dotknął, a moje ciało wygięło się w łuk. Więcej.

Pozbyłem się w końcu jego spodni, swobodnie przejeżdżając palcami po bieliźnie chłopaka. Łapał powietrze, jakby każdy oddech miałby być jego ostatnim. Starał się za to nie zamykać swoich (pięknych) oczu, co zdecydowanie zasłużyło na nagrodę. Opuściłem jego bokserki, delikatnie dotykając czubka przyrodzenia.
– Gdzie masz lubrykant? – wychrypiałem.

Jęk. I kolejny jęk. Tyle wrażeń na raz, za dużo, za mało, więcej, mniej. Tak bardzo go chciałem. Chciałem, żeby jęknął znowu, żeby jego głos zadrżał. Dzieło sztuki bawiło się właśnie ze mną, doprowadzając mnie prawie do orgazmu, podczas gdy ja nic nie robiłem. Dlaczego.
– Szafka przy oknie, druga półka od góry, kosmetyczka – wymruczałem w końcu z plączącym się od emocji językiem.

– Ręce przy ramie – wyszeptałem z rozbawieniem, widząc jak dostosowuje się do polecenia. Sam skierowałem się w stronę kosmetyczki, biorąc zarówno lubrykant, jak i prezerwatywy. Oh, to ciekawe. Wróciłem do chłopaka, otwierając buteleczkę i mocząc sobie mazia dłonie, a następnie cały pakunek zostawiłem obok na podłodze.
- Dlaczego mam wrażenie, ze jesteś tak dobrze przygotowany? - prychnąłem, otaczając jego penisa moja dłonią.

Wzruszyłem ramionami i przygryzłem wargę, by powstrzymać głośny jęk.
– Bo jestem – wysapałem z uśmiechem na twarzy. – Lepiej być przygotowanym, niż w środku lecieć do sklepu czy zostać zostawionym przez partnera.
Jego dłoń na mnie, powoli i uważnie, z taką jego starannością i gracją. Zagryzłem mocniej wargę.

Prychnąłem z irytacja, gdy dotarla do mnie jedna z kilku znaczących informacji. Partnera. Kogokolwiek. Jak miał ten z pytań? Adam? Zakląłem głośno, przyspieszając ruchy dłonią. Każdy dźwięk był jak symfonia, kto jeszcze był w stanie usłyszeć jego jęki? Nie bylem zazdrosny, wcale. Zwyczajnie ruchy stały się jeszcze szybsze, nieco brutalniejsze, a drugą dłonią zacząłem szczypać lewego sutka Fomy. Nad drugim pochyliłem się, zaczynając go na przemian lizać i podgryzać.

– Kurwa, Dexter, ty idioto – wyjęczałem, zdecydowanie rozpoznając jego humor. – To nie znaczy, że jestem pieprzoną dziwką. Codziennie nie włażę do łóżka byle jakiej oso... – Moją wypowiedź przerwał jęk, gdy jego usta znalazły się na mojej klatce piersiowej.

Prychnąłem głośno.
– Nawet jedna osoba jest wystarczająca – warknąłem, zwalniając nieco ruchy dłonią, tworząc mocne, silne, ale powolne pociągnięcia. Zadrżał pode mną. – Dojdziesz, kiedy ci pozwolę – ostrzegawczo ścisnąłem dłoń. Kolejny jęk, tak bardzo pełen frustracji. Ugryzłem mocno jego sutek, wolna dłoń przenosząc na jego tyłek. Palec sam powędrował w kierunku szczeliny.

Spojrzałem na niego z wyrzutem.
– Hm? A ty ilu miałeś? – zapytałem chłodno.
Kurwa. Dexter. Za mało. Więcej. Spróbowałem wyrwać ręce z mocnego uścisku. Chciałem dojść, a następnie sprawić, by on doszedł. Chciałem go dotknąć. Usłyszeć ten cholernie piękny jak on, jak to pierdolone dzieło sztuki, jęk, który wydobył się z niego wcześniej.
– Dexter, proszę... – jęknąłem.

Zignorowałem proszący ton chłopaka. Kilka ostrych brutalnych pociągnięć, palec przekroczył pierścień mięśni, skupiając ścianki od zewnątrz. Zacząłem go swobodnie pieprzyć jednym palcem, widząc jak biodra mimowolnie podrygują mu do góry. Odsunąłem sie od sutków, schodząc niżej i ustami badając strukturę jego przyrodzenia. Był taki piękny, nadal starał się trzymać oczy otwarte.
– Możesz – puściłem go dłonią, rozkoszując się cierpkim smakiem na języku.

W końcu musiałem zamknąć zielone oczy, z mojej krtani wydobył się dosyć niski, chropowaty i długi jęk, pociągnąłem biodra do góry, spiąłem mięśnie. Opadłem w końcu bezwładnie na łóżko, dalej trzymając zablokowane przez Dextera ręce przy ramie. Zachwyt wymalowany w jego szmaragdowych oczach. Zachwycał się mną, tak jak ja nim. Uśmiechnąłem się. Jesteśmy cholernymi szczęściarzami.
– A ty... – szepnąłem cicho, próbując uspokoić rozedrgany oddech. – Proszę, pozwól.

Ten jęk, piękny jęk, ostatni podryg bioder. Dołożyłem drugi palec, swobodnie pieprząc go nimi po i w trakcie orgazmu. Był taki wrażliwy, taki cudowny, kwilił wręcz, aż w końcu rozlał się na pościel. Uchwyciłem językiem kilka słodko-gorzkich kropel. Uśmiechnąłem się z rozbawieniem, puszczając jego dłonie. Zacząłem nieco mocniej go rozciągać.
– Palce zostają, dalej rób co chcesz – wyszeptałem, przygryzając jego dolna wargę. Nadal mialem na sobie spodnie i to było cholernie niesprawiedliwe.
I wtedy otworzyły się drzwi od pokoju. Heather z Jamesem wyglądali jakby przeszli przez druga wojnę światową. Widząc niecodzienną sytuacje, twarz chłopaka zmieniła się z wkurwionej na rozbawioną.
– Widzisz, nawet oni w końcu się ogarnęli – prychnął z oskarżeniem przemieszanym z irytacją. Zapadła cisza, co prawda zasłaniałem w większości Fome, na tyle że widzieli tylko twarz. Ze złośliwością poruszyłem mocniej palcami wewnętrzu chłopaka, wracając do wcześniej przerwanej czynności. James raczej niczego nie zauważył, a Heather spłonęła czerwienia. Oh, empatia
– To w takim wypadku można pomyśleć o kwadracie zamiast... – Nie dokończył, bo oberwał od dziewczyny, która zamknęła drzwi. To było... Dziwne.

Chłopak poruszył we mnie palcem, gdy dwójka stała w drzwiach. Spróbowałem powstrzymać jęk, jednak nic z tego nie wyszło. Zerknąłem kątem oka na niego. Na twarzy wymalowany miał ten swój chytry uśmieszek. Kurwa. Serio?
– Dexter, pojebało cię po całości? – zapytałem, przewracając naszą dwójkę. Teraz ja na górze, on na dole, nie ma przebacz.
Rzuciłem się na niego z ustami, przygryzając co chwilę jego wargę. Oderwałem się w końcu, chcąc spojrzeć na niego w całości.
– Zasady takie same – mruknąłem, biorąc gwałtownie jego nadgarstki i blokując je przy ramie łóżka. – Oczy otwarte, ręce na górze, nawet nie próbujesz nie jęczeć, nie dochodzisz bez pozwolenia. Za pierwszym razem krótka przerwa, za drugim odchodzę do komputera i zostawiam ciebie w łóżku samego ze sobą. Myślę, że dosyć proste do zrozumienia. Tak, to kara.
Uśmiechnąłem się słodko i zająłem się jego uchem, podczas gdy wolną ręką walczyłem z paskiem od spodni.

Ewidentnie był wkurwiony, ale nie potrzebowałem zerkać, żeby wiedzieć, że podnieciło go to tak samo jak mnie. Moje ucho piekło, usta bolały, ale był to naprawdę przyjemny rodzaj bólu. Utrzymałem ręce przy ramie łóżka, jęcząc, gdy rozpiął moje spodnie.
– Przyznaj. Zwyczajnie ci się to spodobało – zadrwiłem.

Oderwałem się od ucha chłopaka, by znowu spojrzeć na tą cholerną i cudną twarz. W tym czasie udało mi się ściągnąć jego spodnie. Dotykałem go przez bokserki, a on dalej starał się mieć swoje szmaragdowe oczy szeroko otwarte.
– Może. Prawdopodobnie. Tobie też się to spodoba, obiecuję – odpowiedziałem, przenosząc moje usta na szyję Dextera. – Pamiętaj o zasadach – mruknąłem pomiędzy pocałunkami, gdy zacząłem dosyć mocniej i gwałtowniej dotykać go. Oczywiście, dalej przez bieliznę.

Jęknąłem głośno, czując jego palce. Pitolony, mały, złośliwy chochlik, dziki kot, który chyba zapomniał gdzie... Zakwiliłem cicho, przymykając na moment oczy. Zaraz jednak je otworzyłem.
– Wiesz, że, jeszcze, się, zemszczę, prawda? - wysapałem.

Oh. Cudowny dźwięk. Parsknąłem śmiechem na słowa Dextera.
– Trudno – mruknąłem, przechodząc coraz niżej, pozostawiając malinki. – Dla takich jęków mogę wytrzymać bardzo dużo. I nie myśl, że nie widziałem tych oczu. Pilnuj się. – Ugryzłem chłopaka tuż nad obojczykiem, na co ten odpowiedział przepięknym odgłosem. Zdecydowanie jego jęki mogłem porównać do symfonii najlepszych kompozytorów. Oddychające arcydzieło.
Moja ręka dalej się z nim bawiła, powoli zsuwając jego bokserki.

Otworzyłem usta, ale zamiast sensownego potoku słów wydobył się niezbyt skory do artykulacji dźwięk, coś pomiędzy warknięciem, prychnięciem, a jękiem. Próbowałem utrzymać oczy otwarte, nawet jeżeli wymagało to w kij wielkiego wysiłku.
– Chrzań się – wymamrotałem.

– Też cię lubię – mruknąłem z szerokim uśmiechem na twarzy, biorąc lubrykant.
Wyglądał przecudownie. Rozpalony, jęczący bałagan, pachnący cytrusami i będący przy tym najpiękniejszym dziełem sztuki. Mój bałagan. Dałem mu szybkiego całusa w nos, a następnie otworzyłem lubrykant zębami, nie chcąc puszczać jego nadgarstków. Choć teraz był w kompletnej rozsypce, to dalej pozostał tym cholernym drapieżnikiem, który zawsze był gotowy do ataku.
Zacząłem delikatnie dotykać końcówkę jego członka. Zadrżał, a ja oderwałem od niego rękę, chcąc się trochę pobawić i zmusić go do błagania.

Czułem się jak jeden wielki bałagan, nieprzenikniony burdel, nie wiedząc czy powinienem jęczeć, kląć czy może w ogóle trwać w swojej ciszy. Zapadłem się w zapachu cytrusów i wanilii, szarpiąc nadgarstkami. Jęknąłem głośno, następnie przygryzłem wargi, byle tylko nie dać mu tej satysfakcji.
– Jeszcze zobaczymy – wydyszałem.

– Zasady – powiedziałem krótko, gdy zauważyłem, jak przygryzł wargę. Odsunąłem się od rozpalonego chłopaka, zostawiając tylko moją dłoń na jego nadgarstkach.
– Za kolejnym razem wracam do zdjęć. Naprawdę nie będziesz prosić?
Dmuchnąłem. Zadrżał.

– Kurwa, proszę – wymamrotałem, rozluźniając spięte mięśnie. Ja to sobie jeszcze na nim odbiję, już to widzę, niech sobie za dużo nie myśli, oh, to będzie naprawdę bolesna zemsta, już ją widzę.
– Wiesz, że cię zabiję, prawda? – jęknąłem.

– Chcesz zostać nekrofilem? – Parsknąłem śmiechem, znowu przybliżając się do chłopaka.
Usta znowu na ustach, szkoda, że do życia potrzebny jest tlen. Poluźniłem mój uścisk na jego nadgarstkach, a sam przeniosłem uwagę na jego członka, zostawiając na nim mokre ślady po ustach. Jęknął. Na cesarza, to była symfonia, muzyka.

– W sumie uśmiercić takie ciało to grzech – wymamrotałem, jęcząc. Jeszcze chwila, jeszcze moment i będę w całości utopiony w symfonii jęków, przemieszanym zapachu.

Parsknąłem śmiechem.
– Możesz – wymruczałem, będąc gotowym na nagłą zmianę miejsc.
Podniosłem trzymającą dłoń, jeden, najmocniejszy ruch nadgarstkiem i ostatni pocałunek.

Odetchnąłem z ulgą, spiąłem się i już chwilę później złapałem ze świstem powietrze, łkając. Opadłem na łóżko, całkowicie zmęczony i pochłonięty orgazmem. Nieprzespane noce dawały o sobie znać, gdy obecnie nie chciałem ruszyć nawet palcem.

Najcudowniejszy dźwięk w całym moim życiu. Tak słodki, tak cierpki, tak gorzki. Zawierający w sobie wszelkie pochwały i przekleństwa, modlitwy i klątwy. Dexter Davon, arcydzieło. Uśmiechnąłem się i podciągnąłem się w kierunku twarzy mojego cudu. Szmaragdowe, świecące oczy przysłonięte powiekami były mokre, policzki zaczerwienione, oddech rozedrgany. Zacząłem gładzić chłopaka po policzku, uważnie go obserwując.
– Boże, kto mógłby stworzyć takie arcydzieło... – mruknąłem, składając pocałunek na czole Dextera.

Prychnąłem z rozbawieniem, widząc jak próbuje mnie studiować.
– Mogę powiedzieć to samo – wymamrotałem sennie, przyciągając go do siebie. Nie ma szans, żebym teraz wypuścił go z powrotem do komputera. Ja do pokoju na pewno nie wrócę, a z Heather i Jamesem wolałem na razie się nie widzieć. – Spaaać – wymamrotałem.

Parsknąłem śmiechem.
– I nie pozwolisz mi się nawet wykąpać? – wymruczałem, chowając głowę w zagłębieniu pomiędzy jego szyją a ramieniem, składając tam kilka pocałunków.
– Mam nadzieję, że etap porannego mordowania mamy już dawno za sobą. – Uśmiechnąłem się.

Przycisnąłem go do siebie, mamrocząc coś sennie o wanilii.
– O, tak, koniec z mordowaniem – ziewnąłem. – Ewentualnie tym razem oboje będziemy mordowani przez Heather. Jej mina była, cóż – parsknąłem śmiechem w szyję chłopaka.
– Kąpanie jutro, druga w nocy już jest – jęknąłem.

Jęknąłem, myśląc o brudzie z całego dnia, który właśnie przeszedł na moją pościel. Cofnij, zmieszał się z brudem na mojej pościeli. Będę musiał ją zmienić.
– Co zrobisz? Nic nie zrobisz – stwierdziłem uśmiechając się. – Było bardzo przyjemnie, a oni niech nauczą się pukać.

Prychnąłem, słysząc jego jęk.
– Daj spokój, tylko odrobinka brudu – Co prawda rano oboje będziemy się kleić. Trochę napaskudziliśmy.
– Mam przeczucie, że po komentarzu Jamesa, to nie nam się najbardziej oberwie – jęknąłem sennie, przyciskając Fomę do siebie jak poduszkę.

Parsknąłem.
– Odrobinka? Wyobraź sobie te wszystkie... – Przeszedł mnie dreszcz. – Dobra, nieważne. Idź spać, nie mogę się patrzeć na te twoje wory pod oczami. Co do Heather i Jamesa, zajmiemy się nimi rano. Miłych snów. – Uśmiechnąłem się, całując go po raz ostatni i zamykając oczy.

Zarazki, bakterie i inne dziwne rzeczy. Prychnąłem z rozbawienie, całując go w czoło. Chwilę później już trwałem w objęciach Morfeusza. Poranek zapowiadał się fenomenalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis