Nie mogli tego przesłać, oczywiście, że nie. Za dużo poczta kosztuje, za dużo, kurwa jego mać, nie stać nas na znaczek pocztowy za dwa pięćdziesiąt i sprawdzenie miejsca zamieszkania. Nie, muszę się fatygować kurwa, pięć uniwersów, dwa teleporty i trzynaście przejść granicznych, bo chuj wie, czy czegoś nie przemycam. Tak, ogóry kiszone i miód, pieprzone zapchajdziury. Nie mają już się do czego przypierdolić, co niby, zamach się szykuje, wyższa gotowość?
Nawet przy wejściu do poprawczaka mnie tak nie sprawdzali, kurwa.
I tak oto ja, hospitalizowany, z jeszcze aktualnym wenflonem w łapie i bransoletką na dłoni, bo kurwa czemu by nie. Jebana kroplówka dwadzieścia cztery na dobę, bo może lekarze Hopecrafta mi pomogli, ale wyszły inne powikłania, chuj w końcu wiedział, o co chodzi, a ja powoli godziłem się z faktem, że długo mi te dokumenty nie posłużą.
Oczywiście żartowałem, dochodziłem do siebie, powoli wszystko wracało do normy, a narządy wewnętrzne w końcu zaczynały współpracować.
Ale musiałem odbyć ostatnią misję i tak oto z obstawą w postaci Kumara przemierzałem szkolne korytarze, oczywiście z wysoko zadartym nosem, pewną postawą ciała.
I krótkimi, bardzo krótkimi, czarnymi włosami. Bo już nie chciało walczyć mi się z farbowaniami i odrostami. Poleciałem z tym wszystkim dość mocno, zaczynając na białej kartce.
Tyle że teraz ktoś zadecydował pierdolnąć sobie na niej dość sporego kleksa z czarnego atramentu.
Przykuwałem uwagę. Jak tu nie przykuwać. Z takimi sińcami pod oczami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz