poniedziałek, 23 lipca 2018

Zaraz zwariuję [9]

— Jestem cudowny administratorem tej stodoły, wypraszam sobie bardzo, pracuję wyłącznie na umowę-zlecenie, dwa dni w tygodniu przez godzinę, czyli i tak częściej niż przeciętny dziekanat normalnej uczelni, więc powinniście czuć tę łaskę z mojego potu, która spływa na was, uciemiężony lud studencki. Czy inne cholerstwa. — Uniosłam brwi, szczerząc się jak głupia do sera i obserwowałam, jak napastuje biednego omleta widelcem. — Jak ci mija życie na naszej uczelni, Śliwko moja? — Mrugnęłam zdezorientowana, obrzucając spojrzeniem to Jamesa, to kelnerkę. — Nie, wyciąć, to ostatnie zostawić. Jak ci mija życie na naszej uczelni, Izel?
Parsknęłam śmiechem, zgarniając kosmyki włosów do tyłu, żeby nie wpadły mi do ust. Muszę coś z nimi zrobić, bo ciągłe czesanie ich w warkocze, kucyki, cokolwiek, mnie już męczyło. Niby powinnam była się przyzwyczaić i robić to z automatu, jednak długie włosy były upierdliwe. A są jeszcze bardziej upierdliwe, gdy nie masz serca ich ściąć.
— Żyję, dycham, uszy mnie pieką i zastanawiam się, jak wyperswadować Vence wyjazd do Estalii — powiedziałam, splatając dłonie na kolanach, a lewa stopa zaczęła wystukiwać nerwowy rytm. — Najbardziej przemawia do mnie zamknięcie jej w szafie. Ewentualnie przylepienie się do niej i darcie mordy, ale znając ją, pewnie zabrałaby mnie ze sobą. — A ja nie chciałam widzieć twarzy tego chuja, drugiego też nie i brzoskwinki też. Trzy osoby, które pragnęłam zarypać ponad życie, w jednym miejscu, to nie na moje siły. — Czyli tak… W miarę, mogłabym rzec. Chyba. Nie jestem pewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis