wtorek, 24 lipca 2018

Niby nic [43]

Odpiął guzik, rozpiął rozporek, a następnie tak ładnie podniósł biodra, z których ja mogłem ściągnąć spodnie. Powoli, rozkoszując się każdym gwałtowniejszym oddechem czy wręcz odwrotnie, wstrzymaniem go, gdy ustami muskałem biodro chłopaka.
Wszystko to było takie… ładne. Czułe i spokojne, może bez miłości i poświęcenia, ale jednak z tym czymś, dziwnym pierwiastkiem, chemią. Bo cholera, chyba oboje czuliśmy, że było to coś więcej niż zwykłe pieprzenie, bo ogarnęła nas chcica (choć i w tym przypadku nas ogarnęła, po prostu nie była jedynym czynnikiem). Powietrze wokół nas zawsze robiło się gęstsze, źrenice delikatnie się poszerzały, co, mogę wam przysiąc, na niebieskim tle było bardzo widoczne, tętno przyspieszało o dwa, może trzy uderzenia na minutę, ale przecież tego nigdy nie mierzyłem, więc równie dobrze mogłem sobie to wszystko wmawiać, podczas gdy serce zachowywało się, jakbyśmy przebiegli maraton.
I mógłbym mu powiedzieć, że szmaragdowe oczy czasami odchodziły w zapomnienie na kilka dni, by zostać zastąpione tymi błękitnymi.
Ale przecież z tego i tak by nic nigdy nie wyszło.
Pozbyłem się jego spodni, a następnie jasnych, różowych bokserek, które musiałem przyznać, wywołały u mnie ciche i ciepłe parsknięcie śmiechem. I zacząłem całować, biodra, pachwiny, a następnie uda, sprytnie omijając penisa, bo przecież chciałem, żeby to wszystko trwało jak najdłużej i może, aby nigdy się nie kończyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis