— Jasne, jasne, chodźmy — odparł, uśmiechając się i wkładając dłonie do kieszeni. Skinąłem głową, po czym ruszyłem przodem. — Dziękuję za pomoc — mruknął nagle, a ja odpowiedziałem uśmiechem, bo przecież nie chciałbym, aby zabił się, gdyby nogi poplątały mu się przez ograniczone pole widzenia kartkami. — Plecy dalej w porządku? Chociaż odwdzięczyłem się za szyję — zapytał, po czym parsknął śmiechem.
Prychnąłem z oburzeniem.
— Nie wiem, czy osobie poparzonej sprawia to przyjemność — zauważyłem, ale po chwili rozchmurzyłem się trochę i spojrzałem na chłopaka kątem oka. — Jest ok, spokojnie, przez gorsze rzeczy przechodziłem, a to tylko kawałek pleców.
I w końcu dotarliśmy do mojego pokoju, świętego miejsca, bogu dzięki, że zajmowałem go sam i nie musiałem się z nikim użerać, a raczej na odwrót, że ten biedny osobnik nie musiał użerać się ze mną. Otworzyłem drzwi, następnie zachęciłem chłopaka gestem ręki, by wszedł do środka i rozgościł się, czyli po prostu usiadł na moim łóżku, a sam zająłem się pospiesznym rozpinaniem mokrej koszuli, by czym prędzej ją zdjąć, bo dalsze przebywanie w kawie jakoś zbytnio mi się nie uśmiechało.
— Jak wyglądają? — zapytałem, odwracając się do chłopaka tyłem, by mógł spojrzeć na tę nieszczęsną skórę. — Raczej bez tragedii, prawda? — mruknąłem z nadzieją, bo raczej nie chciałem znaleźć na nich za kilka godzin tych dosyć nieprzyjemnych pęcherzów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz