Przepadałem wręcz za unoszącym się o tej porze roku zapachem, który skutecznie przepełniał każdy milimetr sześcienny wszystkich pomieszczeń i każdy milimetr kwadratowy wszystkich powierzchni płaskich, które znajdowały się w obrębie szkoły.
Było zimno, piekielnie zimno, bo nadeszła pora najzimniejsza w roku. Krótkie dni, ciemno, ponuro i plucha, wszechobecna plucha, a jak nie plucha, to biało i pusto, bo przecież biel, jak i czerń kojarzyła się z nicością, umierając, widzimy rzekomy tunel w przestrzeni, rozświetlony tunel, śmierć równa się nicości, śmierć to rozświetlony tunel, biały, rozświetlony tunel.
Biel była niczym, podobnie jak czerń.
Czy znaczyłoby to, że biel równała się czerni?
Zawsze tak wywyższana, czczona, pieszczona w większości grup, w większości kultur. Czy ta barwa, o ile była to barwa, która od zawsze kojarzona była tylko i wyłącznie z dobrem mogła stać na równi z odcieniem przypisywanym złorzeczącym?
Pewnie.
Przecież ta cała równowaga świata, którą swoją drogą podchwyciłem od Hindusa, tak namiętnie przystającego przy moim domniemanym bracie, to wszystko musiało istnieć, a więc przypisane bezpośrednio dobru, jak i złu musiało stanąć na równi, żeby przypadkiem któraś z szal nie zdecydowała się przechylić.
Dlatego ludzie są szarościami.
Ciemniejszymi, bądź jaśniejszymi.
Może dlatego tak bardzo się zdziwiłem, gdy dostrzegłem, jak blady jest, och, parszywe nazwisko, Oakley.
Mawiano, że jestem często gęsto zbyt bezpośredni, ale ktoś musiał być, bo przecież wszyscy, w sumie, w tym i ja, ale zdecydowanie rzadziej, mamili swoich znajomych, przyjaciół, wrogów, pustymi, nic niewartymi słówkami, tak ślicznie szczebiotanymi na uszko, czy wypowiadanymi z odrobiną grozy i kpiny, za którą czaiło się oddanie i pożądanie, którego zaspokoić nie było szansy.
— Czy w mieście znajdę jakąś dobrą cukiernię? — Pytanie wypłynęło ode mnie, do pierwszej lepszej, widocznie znudzonej jednostki, która sterczała samotnie na korytarzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz