Świat powoli ruszał do przodu, ale to nadal było za mało. Wyciągnięcie Dextera na piwo nie było łatwym zadaniem, ale już z bardziej przewracającą oczami Heather, która w końcu zwyczajnie wylała na niego kubek zimnej wody (dosłownie, bo stał na stoliku, chyba nie powinniśmy zaczynać tej rozmowy na stołówce), wyraźnie i głośno (tak, ze względu na cały ambaras tym bardziej powinniśmy znaleźć bardziej ustronne miejsce) zaznaczyła, że ma w dupie jego fochy, pląsy i miny teraz, niech zbiera swój pozornie królewski tyłek z tego siedzenia, bo idziemy do baru, idziemy się upić i zamierzamy obgadać wtedy wszystkie najdziwniejsze historie świata. Z rozwaloną dexomą włącznie. Nadal nie wiedziałem jakim cudem to zadziało, ale skoro Miracles potem przysiadł się do nas z Diaskro, niezbyt delikatnie sugerując, że zachowujemy się jak banda idiotów, to uznałem, że nawet cuda tego dnia potrafiły się zdarzać po wielokroć.
Blondynki znalazły ze sobą garść wspólnych tematów, których nigdy nie potrafiłem zrozumieć, ale nie bardzo mnie interesowały różnice między jednym upięciem a drugim, dlatego z prawdziwą trwogą zatopiłem się w rozmowę z bratem Heat i moim najlepszym przyjacielem o nadchodzącym wieczorem kawalerskim Vina. Nie wiem, czy sterroryzowało mnie bardziej to, że Miracles wydawał się, po jego komentarzach, zaprzyjaźniony z wampirem czy fakt, że znalazłem przyjemność w rozmowie z nim. Ta trauma po bliższym kontakcie z tym konkretnym ćpunem, który przy okazji prawie wybił mi oko, gdy zerknąłem na Heather kątem oka (i nadal twierdził, że przypadkiem! ale ten piekielny uśmiech poznam wszędzie!).
Więc poszliśmy na piwo. I może dlatego zwlokłem się tego dnia z łóżka o naprawdę zbyt późnej godzinie, zastanawiając się, kogo, kurwa, pierdolnęło, żeby przychodzić do mnie o takiej porze, w jakim celu, kto był takim sadystą, ja nawet nie wiedziałem, że mogę mieć tak wielkiego kaca, że ja w ogóle upić się potrafię.
Jak wcześniej świat powoli ruszał, tak teraz przy każdym kolejnym kroku z łóżka do drzwi miałem wrażenie, że to pierdzielona karuzela, która była połączona z nieudanym symulatorem wycieczki krajoznawczej po tych rejonach mojego żołądka, których wolałbym nigdy więcej nie zwiedzać.
A potem otworzyłem drzwi i pojawiła się Przewalska.
— Po prostu tego użyj — wydukała, czkając, przypominając kupkę nieszczęścia i cierpiałem srogo, pamiętając, że zwykle nasze spotkania przebiegały dokładnie w takich okolicznościach, gdy jedno albo drugie stawało się zbyt złamane, zbyt wściekłe, pozbawione granic i swoich własnych limitów, dlatego tylko westchnąłem ciężko. Albo jęknąłem. Albo cokolwiek, bo już mnie nic nie obchodziło, tylko przerzuciłem maść na łóżko, magicznie poprawiając tor jej lotu, żeby nie spadła, czemu towarzyszyło kilka iskierek, zanim zagarnąłem Przewalską do siebie i wciągnąłem ją do środka. Głaskania ją po włosach nie było najlepszym pomysłem bez rękawiczek, a ja nadal byłem w stanie agonalnym po wczorajszym piciu, ubrany tylko w spodnie od piżamy i pozbawiony moich ukochanych, bezpiecznych skrawków materiału do ochronny dłoni. Dlatego skupiłem się na gładzeniu jej po plecach, trzymaniu blisko, uspokajającego klepania i mruczenia, że czemu ona płacze, przecież ja zaraz wyczaruję lody, zaraz wyczaruję jakąś komedię, zaraz możemy usiąść, pogadać i ona wyjaśni, kto jej tak wyrwał serce, że została po nim tylko zioniejąca czernią dziura, którą tak koniecznie nastolatka pragnęła zatopić łzami, jakby stanowiły odpowiedni budulec emocjonalny.
— Wanda, Wanda — podsumowałem, zwracając się w końcu do niej po imieniu, w rytm pociągania nosem, pokrętnych spazmów szlochu i cichego kołysania się w ramionach. — Co ci się stało, co się w ogóle stało, co się dzieje? — zacząłem, kierując nas odrobinę w stronę łóżka, na którym wcześniej wylądowała maść. Niby mogłem bez problemu większego utrzymywać ciężar dziewczyny i stabilizować nas magią, ale lepiej bezpieczne miejsce, gdzieś, gdzie można zrobić legowisko z koców, poduszek i oglądać telenowele.
— I przepraszam za ręce, wypiorę ci później sukienkę i dziękuję za maść, przysięgam, że użyję, ale o co, serio, chodzi? — dopytałem, dalej gładząc ją uspokajająco po plecach. — Nie musisz odpowiadać, starczy imię, kogo mam wykastrować, da się zrobić, już ja drania załatwię, który to? Jakieś kłopoty z Nivanem? Ktoś ci dokuczał? Wanda, Wandziu, halo, spójrz na mnie, co się dzieje? — kontynuowałem, coraz mocniej zdezorientowany całą sytuacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz