piątek, 8 czerwca 2018

Nasza zima zła [6]

Dziewczyna ździebko się skrzywiła, zerkając na mnie nieco zmartwionym, a i może nawet niezadowolonym i z lekka obrzydzonym spojrzeniem, które mówiło „Ale że naprawdę?”.
— Naprawdę nikt cię nie zauważył? Ile tu siedziałeś na mrozie? — zapytała w pewnym momencie, a jej głos przesiąknięty oburzeniem całą tą sytuacją zabrzęczał ładnie w zimowej przestrzeni. W odpowiedzi pokiwałem głową, nie siląc się na jakieś szczególne zdenerwowanie, bo takie sytuacje miały już miejsce, a sam byłem ich winien, bo łaziłem sam, chociaż ewidentnie powinienem spacerować z kimś, kto może w razie „W” mi pomóc. Ale nie, Hope Dawkins jest najmądrzejszy na globie, sam da radę, prawda?
Nie, to nie jest prawda.
Dlatego nic nie powiedziałem, tylko pojechałem za dziewczyną, do budynku, do windy, a potem, do jej pokoju, gdzie buszował okryty stosem kocyków, ożywiony misiek.
— Poszerzasz swoje Stowarzyszenie Szalonego Kapelusznika? — spytał, zalatując słowiańskim akcentem, na co parsknąłem cicho śmiechem. To z nim pijali wódkę po pracy?
— Rozgość się. Masz jakiś ulubiony rodzaj herbaty? — spytała, gdy misiek znowu zginął w pościelach, a dziewczyna wstąpiła nieco w głąb pokoju, gdy ja dalej sterczałem tuż przy drzwiach.
— W sumie lubię imbirowe, ale uwielbiam próbować czegoś nowego — odparłem, rozglądając się po pomieszczeniu i ściągając przy okazji szalik, w którym było mi już nieco za gorąco. — Jeszcze raz dziękuję, Pelagonijo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis