poniedziałek, 4 czerwca 2018

Nasza zima zła [3]

Chłopak odetchnął z ulgą widocznie ucieszony moim przybyciem. Przyjrzałam się mu zmartwiona, zauważając, że jasnowłosy przemarzł. Ile on tutaj już siedział?
— Błagałbym na kolanach, gdybym posiadał taką możliwość — parsknął śmiechem, na co uśmiechnęłam się delikatnie. — Ale nie masz jakiegoś czujnika, który mówi ci, kiedy wpadam w tarapaty, żeby znaleźć się obok, prawda?
— Nie, drogi towarzyszu. To akurat przypadki. Chociaż kto wie? Może jestem twym aniołem stróżem, który ma cię wyciągać z tarapatów? — spytałam teatralnie poważnym tonem, podchodząc bliżej i zastanawiając się, jak chłopaka wyciągnąć ze śniegu. Czułam, jak Wallie wślizgiwał mi się pod szalik i wtulał w szyję. Tak właściwie będzie lepiej. Nie będzie przeszkadzał. Rozwinęłam Amiga, wiedząc, że sama raczej nie wyciągnę Hope’a z zaspy. — Co powiesz na herbatę? Wyglądasz na zmarzniętego, a o tej porze roku łatwo o przeziębienie, więc lepiej się rozgrzać. A potem zapraszam do ulepienia bałwana, jeżeli masz ochotę, bo mój pluszowy przyjaciel mnie zbluzgał. Acz myślę, że swój wkład w tym miało rzucenie w niego śnieżką. — Roześmiałam się, orientując, że znowu zaczęłam swój potok słów. Musiałam przestać, wrócić do mniejszej ilości słów, a większej milczenia oraz słuchania.
Szalik chwycił za wózek, a ja cofnęłam się o parę kroków, żeby nie wjechał na mnie. Parę mocniejszych pociągnięć Amiga i chłopak mógł już swobodnie jeździć.
— Może nie dostałam mięśni, ale mam żywy szalik — wymamrotałam, śmiejąc się i wtuliłam nos w materiał, czując, jak ponownie oplata się wokół moich ramion.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis