Wallie śmigał śmiało pośród bieli, trzymając się blisko mnie oraz Vladdy’ego. Misiek złorzeczył na mnie, że wyciągnęłam go w taką pogodę, że jego łapy są przemarznięte, że jeszcze przeze mnie nabawi się jakiegoś przeziębienia [„Ale Vladdy, ty nie możesz się przeziębić” „Pel nie mów mi, co mogę, a nie mogę.”], a ja tylko przytakiwałam mu, nie do końca słuchając, o czym mówił. Większym zainteresowaniem obdarzyłam śnieg, który grubą warstwą pokrywał dziedziniec, po czym się rzuciłam na ziemię, żeby zrobić śnieżnego aniołka ku konsternacji oraz oburzeniu misia wyrzucającego z siebie co nowsze wiązanki przekleństw. Wallie krążył wokół mnie, kiedy radośnie śmiałam się, machając nogami oraz dłońmi. Mojej radości nie podzielał raczej szaliczek, ale dzielnie trwał na swoim miejscu i poprawiał mi czapkę, która się ześlizgiwała. Nagle podniosłam się do siadu, wlepiając rozradowany wzrok w Vladdy’ego. Pluszak cofnął się.
— Nie! Kurwa, nie. Nie ulepię z tobą bałwana — wywarczał, zakładając łapy i spojrzał na mnie morderczo.
— Nooo weeeeź — powiedziałam, przeciągając samogłoski, ukradkiem lepiąc śnieżkę.
— Pelagonijo Eternum, ile ty do... — Rzuciłam kulką w swojego rosyjskiego przyjaciela i podniósłszy się, zaczęłam uciekać ze smokiem, który podążał za mną. — Nosz kurwa, Pel! — Wybuchłam śmiechem, słysząc krzyk misia. Może [na pewno] moje zachowanie nie było zbyt dojrzałe, ale grzechem było nie wyjść na śnieg, nie zrobić aniołka i nie ulepić bałwana.
Po jakimś czasie zaprzestałam biegu, śmiejąc się pod nosem i wyciągnęłam w stronę mojego zwierzęcego towarzysza, żeby mógł wspiąć się na moje ramiona. Rozejrzałam się po okolicy, zastanawiając się, czy Vladdy poszedł za nami, jednak zamiast niego ujrzałam Hope, który chyba potrzebował pomocy. Naciągnęłam czapkę bardziej na uszy, ruszając do jasnowłosego chłopaka.
— Znowu się widzimy, panie Dawkins. Pomóc? — spytałam, przyglądając się mu. Wyglądało na to, że utknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz