Tak. Z Gabrielem Lavillenie było coś nie tak, a ja przecież nie mogłam trafić na cichą, szarą myszkę, która nikogo by nie obchodziła, bo po co. Szedł bezzupełnego pośpiechu za mną, rozglądając się dookoła, podziwiając wymijających nas uczniów, a raczej puszczając w ich kierunku nieprzyjemne spojrzenia. No cóż.
Minęliśmy Yamira, który posłał mi ciepły uśmiech, co bardzo chętnie odwdzięczyłam, by chwilę później zauważyć na jego twarzy malujący się powoli grymas, a raczej ten charakterystyczny szok i niedowierzanie. Moje podejrzenia stawały się coraz bardziej realne, ale ignorowałam to, dalej uśmiechając się ładnie, chichocząc, gdy było to potrzebne i kiwając głową ze zrozumieniem, podczas gdy trybiki w głowie przeskakiwały na odpowiednie miejsca.
Otworzyłam drzwi do pokoju chłopaka, stając przy tym z boku, by wszedł do pomieszczenia pierwszy. Odchrząknęłam, podnosząc dłoń zaciśniętą w piąstkę do ust.
— Jak pewnie się już domyślasz, to twój pokój — stwierdziłam, niezbyt gładko czy płynnie, no cóż, ale przynajmniej powiedziałam cokolwiek. — Rozpakuj się na spokojnie, ja pójdę po twój kuralet i kartę atlancką. Masz jakieś specjalne życzenia, co do koloru? Do wyboru jest czarny, biały, écru, wydaje mi się, że zostały też niebieskie i różowe — oświadczyłam, dalej stojąc w progu pokoju i spoglądając w te niebieskie, dziwnie znajome oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz