Kobieta zatrzepotała rzęsiskami, ukłoniła się w sposób stosowny dla kobiet i uśmiechnęła się promiennie, ładnym, ale to naprawdę ładnym uśmiechem.
— Mademoiselle — odparła po chwili, poprawiając mnie przy okazji, na co zareagowałem jedynie uśmiechem. Przynajmniej wiedziała i nie musiałem przylepiać jej łatki „Durnej blondyny z którejś tam”. Oczywiście, czy w mam rację w stu procentach, dopiero się okaże. — Przepraszam, ja również witam, Monsieur. Wanda Przewalska, miło mi poznać — dodała po chwili, wystawiając w moją stronę drobną rękę, którą uścisnąłem, nie zdejmując z ust uśmiechu. — Jak mniemam, Gabriel Lavillenie, prawda? Trafiłeś doskonale, to ja mam ciebie wprowadzić.
Może nieco się skrzywiłem, słysząc nieszczęsne „ciebie”, które znalazło się tam niby dla uwypuklenia, ale i tak nieprzyjemnie kłuło w uszy.
— Och, czyli jeszcze nie wydali pani za mąż, aż dziwy człowieka biorą, ale mimo wszystko nie śmiem narzekać — rzuciłem śmiało, poprawiając się w miejscu. Rzeczywiście, człowiek spodziewałby się, że wokół dziewczyny będzie czaić się kółko adoratorów, a ręka już dawno oddana. — I zgadza się, cała przyjemność po mojej stronie. Czy moglibyśmy więc rozpocząć cały obrządek i przejść do konkretów? — spytałem łagodnie, uśmiechając się firmowym uśmieszkiem. Poprawiłem przy okazji włosy, odgarnąłem je nieco do tyłu i rozglądnąłem się po dziedzińcu.
Bo mógł być wszędzie, a jak bardzo nie przepadałbym za jego imieniem i nazwiskiem, to mimo wszystko chciałem się przekonać, czy moje oczekiwania były prawidłowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz