Udało się, było nawet ciepło. Nawet. Jeżeli miałbym obstawiać pewnie coś powyżej dziesięciu stopni, co w ostatnim czasie było wyjątkową okazją i cudem, by wyściubać swój nos spomiędzy książek, wyjść na dwór i troszkę pochodzić, pospacerować.
Ale nie ja, nie Foma Przewalski, który w tamtym czasie wolał siedzieć nad przepisami od swojej cudownej matki. Wybrałem jedno ciasto, tartę, a do tego wszystkiego jeszcze czekoladę dla Davona, bo raz na jakiś czas mogłem mu przecież na to pozwolić, w końcu jeszcze nie przytył.
Jeszcze i chyba.
A nagle obok mnie znalazła się pewna dziewczynka, tak, Sofia Taule w swojej własnej osobie, z kubeczkiem w dłoni. Zgromiłem ją wzrokiem, bo chyba robiła sobie ze mnie żarty, nawet jeżeli Dexter nie mógłby zjeść całego garnuszka rozpuszczonej słodyczy (a i tu bym polemizował, bo słodyczy pożerał dużo i szybko).
— Cześć — powiedziała, a ja zerknąłem na nią kątem oka, dalej wprawiając łyżkę w ruch. — Robisz czekoladę? — zapytała i podstawiła mi pod nos kubeczek.
Westchnąłem, po czym posłałem jej przepraszający uśmiech.
— Tak, dla Dextera, raz na jakiś czas może, a ja nie wiem, czy mogę się podzielić — stwierdziłem, parskając głośnym śmiechem. — Ale tyci, tyci mogę ci coś skubnąć. Tylko cichosza, ustalone?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz