To kręcenie głową było na tyle przekonujące, że aż wcale i wiedziałem, że za chwilę i tak ruszy na poszukiwanie dodatkowego przysmaku, którego zabraknąć raczej nie mogło. Nawet chyba spodziewałem się, co to mogło być.
— I tak tego wszystko nie zjemy albo prędzej, po prostu zwymiotujemy, więc nie, podziękuję, choć chętnie wzięłabym jeszcze dwie tabliczki czekolady — odparła, na co skinąłem głową i posłusznie wziąłem te nieszczęsne słodycze. A dupa rośnie. Nie no, ja nie narzekam.
— A może i mam jeszcze na coś ochotę — dodała, a moje przeczucia się sprawdziły. — Prażynki krewetkowe! — Spoglądnąłem na nią nieco wyczerpany, ale uśmiechnięty i parsknąłem cichym śmiechem, bo zdecydowanie właśnie tego spodziewałem się po Wandzie Anastazji Przewalskiej.
Nienawidziłem tego gówna szczerze, ale dla jej uciechy kupiłbym kurwa wszystko.
Potem targałem to wszystko w foliówkach, obładowany niczym jaki wół, ze stukającymi się co chwila butlami i rozśpiewaną blondyną przy boku, z którą w sumie może nawet dość głośno nuciłem, bo jakoś lubiłem te melodie.
— Sztuka picia polega na tym, żeby poczuć, kiedy trzeba przestać — objaśniłem, gdy siedzieliśmy po turecku na podłodze w moim pokoju. — Ale jesteśmy młodzi i gniewni, dlatego z reguły zalewamy się w trupa. No, a żeby wiedzieć, kiedy przestać, trzeba się doprowadzić do stanu bliżej nieokreślonych płynów rozprzestrzeniających się po podłodze — dodałem z uśmiechem. — Żartuję oczywiście, to jak, pierwsza lampeczka? — Zastukałem kieliszkami, prezentując je nastolatce w całej swojej taniej okazałości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz