Drgnąłem, bo Nivan odpuścił. Jego głowa opadła bezwładnie, oczy nieco się zaszkliły, a cała aura buty, którą w sobie nosił, wyparowała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Niekoniecznie chciałem zostawać z nimi w pokoju. Wolałbym rzeczywiście gdzieś pójść, dać im chwilę dla siebie, pozwolić wyjaśnić pewne kwestie, które i dla jednego i dla drugiego najwyraźniej nigdy nie były jasne. Jednak widząc stan Oakleya wiedziałem, że nie mogę sobie na to pozwolić. Bo zabiłby. Albo jego albo siebie samego.
Dlatego dorosły zajął za chwilę miejsce w fotelu przy oknie, ja na swoim łóżku, Niv na swoim, centralnie naprzeciw mężczyźnie.
I cholera, siedzieli w ten sam sposób, chociaż przecież nigdy wcześniej się nie spotkali. I jego ojciec poprawił włosy, dokładnie tak, jak Nivan. I patrzył na niego dokładnie w ten sam sposób, w jaki Nivan patrzył na swoją matkę, jedyne co ich poróżniało, to kształt oczu i fakt, że te należące do starszego były odrobinę ciemniejsze.
Najwidoczniej starał się wzbudzić atmosferę podobną do tej rodzinnej, jednak syn nie miał zamiaru oddawać uczucia, ba, zwinnie je odbijał, jak piłeczkę pingpongową, tylko przy okazji opatrywał ją w tysiące igieł i płomienie, byle wyrządzić drugiej jednostce jak najwięcej krzywdy.
Spojrzenie dosłownie na chwilę padło na mnie, by za chwilę powrócić do syna.
Złość powoli przelewała się na mnie, dopadała mnie ta cała napięta i pełna agresji aura, którą wydzielał każdy z nich.
Obaj nie mieli zielonego pojęcia, co powinni zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz