środa, 9 maja 2018

Ojciec Marnotrawny [12]

Wyrzucili mnie z pokoju. To znaczy, wyprosili, tak, oczywiście. Gdzieś pomiędzy wrzaskami, krzykami i krótką przepychanką, podczas której spróbowałem ich rozdzielić i nie chciałem ich zostawiać samych, ale za chwilę obaj przepchnęli mnie przez drzwi, zamknęli je na klucz i zostawili go w środku, a ja mogłem tylko westchnąć głośno, podobijać się chwilę, zagłuszany przez niewybredne słownictwo, a następnie odejść, licząc na to, że się tam nie pozabijają.
Czułem, że mężczyzna przyjeżdżając tu, będzie miał na celu coś więcej, niż tylko przeprosiny i krótką pogadankę w stylu ojciec—syn. Że w tym wszystkim siedzi inna sprawa, która czekała na światło dzienne od dawna, utajniana od jakiegoś czasu, błagająca o uwolnienie, bo nawet zmarszczka na czole Nathana z każdą kolejną chwilą robiła się coraz głębsza i coraz bardziej widoczna, a udawane uśmiechy nie były w stanie jej uciszyć, zmniejszyć i odwrócić od niej uwagi.
Dodatkowo manipulował Nivanem?
Jak bardzo teraz musiał mu nie ufać? Jak bardzo powiększył przepaść, która trwała między tą dwójką? Jak bardzo spieprzył po całej długości i rozdrapał zasklepione już kawał czasu temu rany?
Ale gdy już wyjechał i Oakley powiedział mi dosłownie wszystko, co się stało, otwierałem oczy coraz szerzej i przyznałem sobie w duchu jedno.
Nie dziwiłem się temu, z jaką nienawiścią Nivan opowiadał całą historyjkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis