Kiwnęła głową, uśmiechnąwszy się uspokajająco, chociaż moim zdaniem wyszło bardziej smutno, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Zgarnąłem zagubione kosmyki z czoła Sofii oraz te, które z powrotem wracały na twarz brunetki z pomocą wietrzyku.
— Tak — powiedziała cicho, tak cichutko, że prawie nie usłyszałem, jednak zaraz dodała głośniej: — Tak myślę. To znaczy, masz rację, zawsze coś jest, ale jakoś sobie trzeba radzić, prawda? — Uniosłem kąciki ust w bladym uśmiechu, potwierdzając krótkim skinięciem głowy. Gdybyśmy nie próbowali sobie radzić, to pewnie tylko leżelibyśmy bez żadnej chęci do życia. Albo wąchali kwiatki od spodu. — Pojedziesz ze mną kiedyś do Valentine? Odwiedzić moją rodzinę? Przyrzekam, że ciocia robi najlepszą herbatę malinową jaką w życiu piłeś.
Roześmiałem się cicho, wyplątując palce z włosów dziewczyny i pogłaskałem ją po głowie. No tak, słynna ciocia Sofii. W sumie dlaczego nie? Chętnie bym poznał rodzinę dziewczyny i byłoby to całką miłą odskocznią od rutynowych wizyt rodziny oraz okazjonalnych spotkań z Hazel. Poszerzyłem uśmiech.
— Kupiłaś mnie tą herbatą. Kiedy mogę się wstawić? — spytałem rozbawiony, prostując się nieco. — Mam się przygotować jakoś psychicznie, wystrzegać się czegoś, cokolwiek? —Tak właściwie, czy ja byłem kiedykolwiek w Valentine? W sensie tak naprawdę byłem, zwiedziłem, a nie przejechałem i zobaczyłem rozmazany obraz krajobrazu? Chyba nie. Tym lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz