Mruknął, przeciągnął się na siedzeniu i może nie tylko Przewalski miał w sobie coś z dzikiego kota.
— Może jakieś są, może jakiś nie ma, kto to wie, kto to wie… — stwierdził, nieco bardziej przypominając teraz doktora z Frankensteina. — Diaskro, akurat ty powinnaś wiedzieć to doskonale, nie odkrywa się swoich kart przed potencjalnym przeciwnikiem — prychnął z przekąsem. — Byłabyś beznadziejnym pokerzystą, to mogę stwierdzić, siedząc już tutaj.
— Oczywiście, że tak — przyznałam uczciwie, biorąc kęs ciasta. — Dlatego nie będę pakować się w pokera, gdy jest tyle innych, równie miłych, gier do wyboru.
Tarta cytrynowa była dobra. Cierpki smak kwaśnych cytryn rozpływał się w ustach, przypominając przysmaki z najlepszych cesarskich cukierni i mogłam w spokoju delektować się tym smakołykiem, praktycznie powstrzymując się od ostentacyjnego jęczenia z radości. Rzuciłam tylko mężczyźnie oburzone spojrzenie, gdy pokręcił głową i uśmiechnął się w sposób "A nie mówiłem". Hej, słodycze są dobrem narodowym, miałam prawo do delektowania się każdym kęsem i bezgranicznego cieszenia się z ich słodkości.
— Słodycze są dobre — powiedziałam w końcu, jakby to było jedyne właściwe i święte wytłumaczenie, zanim zajęłam się pałaszowaniem kawałka ciasta, przy okazjonalnym popijaniu kawy. — Jestem mile zaskoczona, że nie szalejesz z wnerwianiem się na plotkarza, jak reszta roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz