— Przypomnę Ivensowej, że powinieneś dostać białe rękawiczki na następne święta — poinformowała mnie, na co przewróciłem oczami, biorąc przy okazji łyk czarnej kawy, bo chyba sobie ze mnie pieprzone jaja robiła albo po prostu była głupia.
W sumie mogłem obstawiać i to, i to.
— Żadnych długoterminowych planów? — zapytała i mogłem przysiąc, spoglądała na mnie z coraz większą pewnością i swobodą, co może i powoli przestawało mi się podobać, ale kto by się tym przejmował, gdy przed nim stała cudowna tarta cytrynowa, czekająca tylko na pożarcie jej z przyjemnością.
Dziewczyna odchyliła się do tyłu, wsuwając się jeszcze głębiej w fotel.
Tik, tok, Ophelion, nie trać nigdy czujności, bo ktoś ciebie zajdzie od tyłu.
Mruknąłem jak rasowy kot, przeciągając się na swoim własnym siedzisku i zerknąłem na dziewczynę spod przymkniętych powiek.
— Może jakieś są, może jakiś nie ma, kto to wie, kto to wie… — stwierdziłem, uśmiechając się szeroko i bardzo ładnie, kto wie, może ciut szaleńczo, ale kogo by to obchodziło, raczej nie mnie, prawda? — Diaskro, akurat ty powinnaś wiedzieć to doskonale, nie odkrywa się swoich kart przed potencjalnym przeciwnikiem — prychnąłem z przekąsem. — Byłabyś beznadziejnym pokerzystą, to mogę stwierdzić, siedząc już tutaj.
I raczej wolałem zachować dla siebie, że byłaby tym typem, który zasłania twarz okularami przeciwsłonecznymi, a jego karty odbijają się w ciemnych szkłach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz