Obserwowałam Aurelka, przytulając policzek do ciepłej filiżanki, a na moich ustach mimowolnie rozkwitł uśmiech, kiedy usłyszałam śmiech chłopaka. Lubiłam, gdy Hortensja się śmiał. Nie było zimna gnieżdżącego i rozprzestrzeniającego się w trzewiach, tylko przyjemnie łaskoczące ciepło rozpływające się w środku w okolicach serducha.
— Nic ciekawego. Odnowiłem znajomości ze starym przyjacielem i zamieszkaliśmy na swoim. Ogólnie więcej pracowałem, niż wypoczywałem, ale było warto, frajdy też się znalazło. A jak tam w Azylu?
Ułożyłam usta w podkówkę, marszcząc nos.
— Ale to jest ciekawe — wyjęczałam tonem małego dziecka, po czym parsknęłam śmiechem, stwierdzając w duchu, że jednak muszę przestać się zachowywać jak bachor. Co było w Azylu? Tak poza tym, co już wspomniałam, to chyba… — Mordechaj bierze ślub — powiedziałam, odklejając się od porcelanowego naczynia i upiłam łyk naparu. — I w sumie wygrałam zakład, kiedy nam przedstawi swoją dziewczynę, i było zabawnie. Dziadek znowu prawie rozwalił dom, ale to dlatego, że chciał mi zrobić tort. Cóż… Nie wyszło, ale ten tort był całkiem słodki! Znaczy się, nie w smaku, ale był w kształcie królika. I zapitalał na tych swoich łapkach z cukru tak, że nie mogliśmy go złapać. A potem wpadł do wody i się rozpuścił. Czyli norma. Ale ja znowu się rozgaduję, a ty prawie nic nie mówisz — burknęłam, podwijając nogi i obróciłam się całym ciałem w stronę Hortensji, po czym usiadłam po turecku, uważając, żeby nie zrzucić z ławki tacy. Mimo wszystko lubiłam swoje zestawy do herbaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz