czwartek, 1 marca 2018

Więc chodź, pomaluj mój świat [1]

Nowa szkoła, nowi, zapewne jeszcze bardziej doprowadzający do szału ludzie. Ah, cudownie wręcz! Przemierzając korytarze, obserwowałem ludzi, od razu ich szufladkując. Nikt. Nikt. Nikt. Brak potencjalnych sojuszników lub wrogów, same beznadziejne osobowości, słabeusze. Prychnąłem zirytowany pod nosem i wcale tego nie ukrywając. Na dodatek spora część tych płotek bezczelnie się na mnie gapiła, jakby dostała pozwolenie tylko dlatego, że wtryniam się w trakcie roku. Też mi coś. Gdy tylko ktoś trafił na mój zabijająco znudzony wzrok, jak poparzony odwracał głowę. Niemiłosiernie mnie ten fakt cieszył. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wizerunek trzeba wyrabiać sobie samym spojrzeniem. Ręce utkwiły mi w kieszeniach. Nie było tam ani jednego paprocha czy zmiętolonego papierka, którym mógłbym zająć dłonie. Naganna dbałość o nienaganną schludność. Drobniejsze osobniki, strachliwe myszy, jak na zawołanie schodziły mi z drogi. Czy aż tak bardzo dało się wyczuć, że nie zawahałbym się którejś z tych miernot nadepnąć? Najwyraźniej tak. Po dobrych kilku minutach zacząłem się już nudzić. Dosłownie po sekundzie zastanawiania się, czy jest tutaj ktoś godny uwagi, z niebios nadeszło moje zbawienie.
— Potrafisz farbować włosy? — Wysoki, z marną podróbą różu i paskudnymi odrostami chłopak przeszkodził mój obchód, tarasując drogę ramieniem i przy okazji szczerząc się jak do sera.
Szybka analiza. Wygląd niezbyt przyjemny, ucho z ubytkiem i krzywo rozcięta brew. Idealny.
— A bo co? — założyłem dłonie na piersi i zadzierając głowę trochę do góry, uśmiechnąłem się szeroko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis