Rozłożył łokcie na oparciu ławki, a ja doskonale widziałem ten błysk w cudownym, błękitnym oku. To ja tu rządzę, nie rozpychaj się tak. Ale co mi po tych małych gestach, które i tak nie mogłyby nic mi zrobić. Nawet drasnąć, włos z mojej głowy by nie spadł. Uśmiechnąłem się tylko szerzej, w głowie praktycznie wybuchając śmiechem.
Zastukał palcami w drewno, przywołując mnie do świata realnego.
— W takim razie, czy mogę wiedzieć, skąd cię tu przywiało? — zapytał, oczami skacząc z góry na dół, w lewo, w prawo, wszędzie, uciekając, jakby nie mogąc nigdzie zawiesić wzroku.
Podniosłem brew, przekrzywiając głowę i zastukałem butem kilka razy o ziemię.
— Nie zachowasz sobie choć troszkę nutki tajemnicy? — mruknąłem, dotykając dłonią policzka. W sumie to coś bym zjadł. — Po co wyciągać swoje wszystkie karty na wierzch, panie ciekawski? Z Cesarstwa, pewnie jak większość. Przykro mi, że nie mogłem zaskoczyć ciebie czymś romantycznym, na przykład Valentine lub dziką Tajgą. Ale no... — przerwałem na chwilę i westchnąłem ciężko — akcent zawsze można udać — dodałem właśnie w valentinowskim, miękkim akcencie, kończąc swoją wypowiedź. — A ty? Skąd jesteś, jeżeli mogę zapytać? Czy wolisz jednak zachować odrobinę kuszącej tajemnicy? — zapytałem.
A sam bawiłem się doskonale, widząc drobne reakcje chłopaka na każde moje słowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz