I wtedy dziewczyna zaczęła się śmiać, głośno, byle cały korytarz ją usłyszał, byle wiedzieli, że Przewalska tu jest i gada z jakąś pierdolniętą wiedźmą z drugiego roku.
I śmiała się, ale nie tak, jak zwykle. Brakowało w tym chichocie tej lekkości, melodyjności, delikatnego dystansu, jaki zawsze zachowywała. Brakowało wyuczonego ruchu warg i skurczów strun głosowych, brakowało przymknięcia powiek i słyszalnego świergotu ptaków, o czym ja w ogóle mówię.
Brakowało tej idealności Przewalskich.
Zamiast tego usłyszałam żałosny śmiech, który wręcz zgrzytał, urywany, przerywany, krótki, beznamiętny. Pełen bólu i cierpienia, zagubienia w samej sobie. Nie było w nim nic sztucznego, jak to często bywało. Szczera, beznadziejna odpowiedź na słowa, do których przystosować się nie mogła.
I wystarczył ten chichot, by Przewalska ścisnęła moje serce i przelała na mnie odrobinę bólu.
— Ale ja doskonale zdaję sobie z tego sprawę, Renee — wyszeptała, przecierając drobną dłonią swoją twarz. — Tylko że jest już zdecydowanie za późno, a mi pozostało chyba tylko płynąć z nurtem rzeki.
Czułam, jak brwi przyjmują wyraz mówiący o czystym smutku i współczuciu. Bo sama chyba nigdy nie upadłam i nie mogłam wiedzieć, co się wtedy czuje, ale coś w środku mi mówiło, jak to wygląda od jej strony. Jak bardzo już zleciała.
— Nie wiesz tego, dopóki nie staniesz pod prąd. Wiem, że ten błękit ciągnie za sobą potężny nurt, ale jeszcze bardziej pewna jestem tego, że jesteś w stanie, chociaż stanąć i nie dać się porwać dalej. Błagam, jak nie ty, to kto? Tańczyłaś na ostrzu noża Hopecrafta, a Oakley przy nim to dupa blada, cholera jasna, Nivan sam przy nim mięknie do poziomu, kurwa, żelka zostawionego w cieple. — Nie mogłam powstrzymać parsknięcia śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz