Chłopak ewidentnie przekonany był o swojej małej wygranie. Szczycie góry, na którą wchodzą dziesięciolatki, zjechaniu z oślej łączki najszybciej ze wszystkich, w dodatku bez zatrzymywania się. Uśmiechnąłem się ponownie, przewracając oczami. Niech poczeka albo niech nie zapuszcza się za daleko, bo w końcu wyjedzie poza trasę, a tam można już trafić na wcale nie tak zagubione drzewo, na którym rozwali sobie nos. No cóż.
— Już poleciała — mruknął w końcu, rzucając mi tak bardzo bezczelne i pewne siebie spojrzenie, które o dziwo wcale mnie nie obrzydziło, ale może wynikało to z tego błękitu jego oczu, który dało się opisać samymi ładnymi epitetami.
Westchnąłem, zakładając nogę na nogę i rzuciłem mu równie bezczelne spojrzenie. Tylko troszkę groźniejsze, bo walczył nie z tą osobą, z którą powinien. Jeszcze nie teraz.
— Panienki z dobrych domów są przebieglejsze niż ci się wydaje — szepnąłem, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. — Lepiej uważaj, bo jakaś w końcu coś ci ukradnie i ta twoja pewność zaboli. Ale w końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, prawda? — zapytałem i puściłem mu oko, aby po chwili wstać z ławki, bo przecież ileż można na niej siedzieć.
Przeciągnąłem się kocio, stuknąłem butem o ziemię i obróciłem się na pięcie, by następnie górować nad chłopakiem i spoglądać na niego z góry.
Lubiłem to robić.
— Miło się rozmawiało, ale ileż można siedzieć — stwierdziłem, kiwając głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz