I właśnie tak nadszedł mój zbawiciel, jegomość Meleus Saldivar w osobie własnej. Nie ukrywając, chłopak, a właściwie raczej mężczyzna, bo nawet wiekiem odbiegał od standardów uczniowskich, stanowił rzadki okaz kogoś, kto dużo przeżył. Dodatkowo miał przy tym siłę, hard ducha, pozwalający zakładać, że jeszcze więcej dopiero przeżyje. Byłem wyjątkowo dobrej myśli, miałem ogromną nadzieję, że nie zostanie zjedzony czy stłamszony przez szkolne kanalie. Hera zapowiedziała, że zamierza zrobić mały rekonesans w kwestii nowych świeżynek, zwłaszcza tych, które posiadają w sobie niestłumioną dotąd iskierką buntu.
Nie muszę raczej dodawać, że im więcej nowych uczniów, tym lista robiła się coraz dłuższa.
Wróciłem myślami do mężczyzny, który szybkim, żołnierskim, tak nawykłym do marszu, krokiem przemieszczał się w moim kierunku..
— Meleus Saldivar — odezwał się w końcu, a ja mogłem ledwie zamrugać, wsłuchując się w ciężką barwę głosu. Twarda, chrypnięta, ale przy tym posiadała w sobie nutkę tajemnicy, która kusiła i zapraszała do dłuższej pogawędki z jegomościem.
— Miałem się złapać z kimś z samorządu. — Skinąłem głową, wpatrując się w lekko skośne oczy chłopaka. Z jego dokumentów dowiedziałem się nie za wiele, ilość informacji była ograniczona, ale ta śniada, nieco ciemniejsza barwa skóry dawała do myślenia.
— James Hopecraft, tutejszy przewodniczący, miło mi cię poznać. Mam za zadanie wprowadzić cię w tajniki ogarniania, szukania odpowiednich pomieszczeń i upewnić się, że nie zabijesz się po drodze — pominę milczeniem fakt, że Mel wyglądał na kogoś, kto umiał o siebie zadbać — masz na początek jakieś pytania, wątpliwości?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz