niedziela, 4 lutego 2018

Wprowadzenie: James [7]

Trafiła kosa na kamień. Chłopak był interesujący, nawykły do gierek, ale prawda była taka, że nadal czułem krążący w moich żyłach vernyl i nie byłem w nastroju na zabawę w ciuciubabkę. Niech się paniczyk bawi, niech się paniczyk zastanawia, o co chodzi, dlaczego, jakie są fakty, a ja w tym czasie rozsiądę się wygodnie, położę się i, mam nadzieję, więcej nie obudzę. Życie się każdemu sypie, mości panowie, szanowni krytycy, ale czasem miałem wrażenie, że zostawało mi tylko położyć się na torach i zdechnąć. Co prawda, to prawda, najlepiej uparcie byłbym za przejęciem władzy na świecie, prawdopodobnie nawet udałoby mi się to osiągnąć, więc zostawały próby. Tylko najpierw skończyć szkołę, odciąć się jak Stella, zniknąć jak Skylar, poudawać, że wszystko jest w porządku jak HEather i najlepiej uśmiechnąć się do życia jak Viveka. 
Ze świadomością, że się je wygrało, oczywiście. 
— Już cię prowadzę. Drugie piętro, pokój samorządu jest na samej górze, wydaje mi się, że sobie poradzisz i nie będziesz nas zbytnio potrzebować — stwierdził, miał bardzo spokojny, stonowany głos, jakby wyuczył się już tej formułki na pamięć. Zapracowany koleś, prawdopodobnie z wyższych sfer, charakterystyczny akcent, pewnie nawet miał ładne, kaligraficzne pismo i mógł się pochwalić pannicą z dobrego domu obraną za narzeczoną. Typ prosty do scharakteryzowania, jeszcze prostszy do szybkiej zabawy i jeszcze szybszego znudzenia. — Sekretariat na samym dole, nie wchodź bez kawy czy herbaty dla sekretarki, jeżeli chcesz coś załatwić. 
— Biblioteka czerwony budynek, stołówka w głównym, pilnuj godzin, jeżeli chcesz coś zjeść, ale i tak lepiej po prostu zaprzyjaźnić się z kucharkami i mieć wstęp wolny do kuchni, przynajmniej kawę można sobie trochę lepszą zrobić. — Skinąłem głową, akurat ta informacja była warta zapamiętania. Myśl o kawie odblokowała na moment moje myśli, na tyle, że przestałem drapać się za uchem, o czym uświadomiłem sobie dopiero, gdy poczułem woń krwi, widocznie musiałem rozszarpać strupa jakiegoś. Vernyl z jednej strony przyśpieszał myślenie, odosabniał od sytuacji, dawał fałszywe poczucie, że wszystko jest dobrze, ale jednocześnie miałem wrażenie, że te myśli nie płyną w kierunku, w którym powinny. Że słowa same wylatują z moich ust bez żadnego filtra, mimo że przecież sam stanowiłem przykład odpowiednio wyważonych komentarzy.
— Kim jesteś? — Zmrużyłem w końcu oczy, decydując się rzucić pytanie lekko. Sky nie wyjaśniała za dużo, gdy mówiła o chłopaku, a wolałem poznać potencjalnego sojusznika. Lub oponenta. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis