środa, 7 lutego 2018

Wprowadzenie: Adam [2]

Stojący przede mną mężczyzna był ucieleśnieniem groteski, awangardy i całego zła tego świata. Adam Walsh nie miewał instynktu zachowawczego, wielokrotnie prosząc się o danie mu w mordę, ale gładka gadka, szeroki uśmiech i przyjemny wygląd zwykle wybawiały go z większości nieprzyjaznych sytuacji. Większości. Dzieciak był irytujący, bywał w zbyt wielu miejscach i zadawał się z tym elementem śmietanki towarzyskiej, na który wolałbym nie wpaść w ciemnej uliczce. Co dosyć dużo mówiło o samym zainteresowanym. 
— Czyżby to nie ten, o którym myślę? — Rozłożył otwarcie ręce, jakby zagarniając sobą całą przestrzeń. Nie mogłem się nie wyprostować i nie przewrócić oczami, to zasługiwało na niezmierzone pokłady pogardy, ostentacyjne prychnięcie pod nosem, które sugerowałoby moją wyższość intelektualną. Ale byłem całkowicie poza to, dlatego tylko uważniej przyjrzałem się mężczyźnie. — Syn Dariusa i Marigold, Dexter Davon, jedyny w swojej świetności? — oświadczył poufale. — Wyrosłeś od ostatniej imprezy, zdecydowanie. I schudłeś, to też, nie jesteś taki pulchny jak kiedyś... — mruknął, po czym wziął kolejny kęs jabłka.
— Adam! — odparłem z szerokim uśmiechem, starając się, aby w moim tonie nie dało się usłyszeć nawet najmniejszego zgrzytu. A drobna szpila odnośnie mojej młodzieńczej tuszy zasługiwała przynajmniej na stosy piekielne. Pozerski dupek. — Dawno się nie widziałem, dopiero teraz udało ci się dostać? Trzeba było napisać, przedzwonić, mógłbym rozruszać kontakty — zaakcentowałem szczególnie pierwszą część mojej wypowiedzi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis