Nie wiem jakim cudem udało nam się znaleźć wolny stolik. I nawet na zewnątrz! Los chyba nam dzisiaj sprzyjał albo to przez te Walentynki. Usadowiłam się wygodnie na krześle i rozejrzałam. Całkiem ładna okolica.
— Co będziesz chciała, to pójdę zamówić? — zapytał, podnosząc się powoli od stolika. — Czy wolisz niespodziankę i zdasz się na moje kubki smakowe oraz wzrok? — dodał po chwili.
— Hmm. Chciałam już prosić o coś czekoladowego, ale chyba raczej się zdam. W końcu kto nie ryzykuje, nie pije szampana — aż sama nie mogłam uwierzyć, że dowaliłam końcówką o tym szampanie.
Gdy tylko chłopak odszedł, czułam, jak moja wewnętrzna moralność płonie z zażenowania własną osobą. Chryste panienko, Nan, następnym razem pomyśl, zanim coś palniesz. Albo chociaż ugryź w język, cokolwiek. W oczekiwaniu na Adama, bo jednak szybko mu tam nie zejdzie, zaczęłam się ponownie rozglądać po okolicy. Miałam teraz chwilę, żeby lepiej przyjrzeć się szczegółom. Ulica, przy której znajdowała się kawiarnia, była całkiem urokliwa, zwłaszcza w taki ciepły dzień. Wokół nas siedziało sporo uczniów ze szkoły. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Jeśli nie byli w kinie, to siedzieli tutaj. Czy w tym mieście jest tylko jedna kawiarnia? Podczas tego oczekiwania, jeszcze raz spojrzałam na walentynkę, którą dostałam. Nie mogłam powstrzymać się od cichego parsknięcia. Starałam się nawet nie zabrzmieć jak koń z wysokim rodowodem. Zdążyłam jeszcze wystukać butem jakąś melodię z zakątków umysłu i ujrzałam dobrze znaną mi sylwetkę bardzo wysokiego chłopaka, który dumnie kroczył w stronę naszego stolika niczym olimpijczyk, który właśnie zdobył złoto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz