— Tylko co ja mam niby zrobić — mruknęła, gdy już się naśmiała, już się powyciągała i poprzeciągała. Na jej czole wystąpiła bruzda. — Stać się tak nagle oschłą i zimną, bez żadnej przyczyny? Bo tylko to mi do głowy przychodzi, jeżeli mam być szczera, Renee. A nie wiem, czy jest to dobry pomysł... — burczała, furczała i fukała jak rasowy kot, wbijając niezwykle smutne i pełne zdesperowania spojrzenie w okno. Mnie zostało jedynie przewrócić oczami i skierować wzrok mniej więcej tam, gdzie ona, licząc, że odpowiedź się tam znajdzie i nagle nas obie olśni.
Bo co zrobić, żeby i wilk był syty i owca cała? Przecież Oakley, jeśli go zostawi z dnia na dzień, dostanie korby, kurwicy i coś go pierdolnie, a nam, przynajmniej mi, zostanie się modlić, żeby przypadkiem nie upatrzył sobie we mnie potencjalnego worka treningowego, albo czegoś na rozpałkę. Co jak co, ale z emocjami chłopaczyna zdecydowanie sobie nie radził. Przynajmniej nie przy mnie.
— Powoli zwiększać dystans — mruknęłam, robiąc kciukiem kółka na drugiej dłoni. — Stopniowo, bo inaczej i ciebie i jego trafi. Albo powiedzieć mu wszystko, wygarnąć i postawić sprawę jasno. — Zerkałyśmy na siebie, to znaczy ja zerkałam, dziewczyna gapiła się na mnie jak ciele na malowane wrota. — Zresztą i tak pewnie będziesz wiedziała co zrobić, przecież go znasz. Wiesz, jaki jest. Wybierzesz to, co najrozsądniejsze.
A przynajmniej ja miałam taką nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz