I znowu się śmiała, tak beznadziejnie, tam smutno, tym tonem, którego wiedziałam, że nie lubię, chociaż słyszałam go dopiero drugi raz. Było mi żal Przewalskiej, tak najzwyczajniej w świecie było mi jej żal i było mi żal Oakleya, chociaż nie powinno, ale w sumie, to przecież sam był zagubionym bachorem w wielkim świecie, który pragnął tylko i wyłącznie przeżyć bez zostania zalanym przez fale wzburzone przez osobistości.
Doszliśmy chyba do takiego momentu w szkolnym życiu, że dosłownie wszystko stało w kropce, pod znakiem zapytania i bez odpowiedzi na dręczące nas pytania. Wszystko było dziwne, trudne, skomplikowane i przede wszystkim bez sensu, bo mogłoby przecież być tak pięknie i łatwo, ale każdy z nas rzucał innym kłody pod nogi i podkładał świnie, byle samemu się utrzymać.
— W sumie to wyciągnięcie wszystkiego na wierzch brzmi najrozsądniej, bo ta zabawa w kotka i myszkę robi się męcząca... Spróbuję, obiecuję, muszę tylko mieć odpowiedni moment i spróbuję — odparła, odwracając ode mnie zmęczone spojrzenie, bo chyba obie miałyśmy już tego wszystkiego stanowczo dosyć.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo będę ci kibicować i trzymać za ciebie kciuki — aż chyba odetnę jakieś przypadkowemu bezdomnemu, dla podwójnego efektu — no, a teraz proponuję jakąś herbatkę i ciasteczko na poprawienie nastroju, co ty na to?
Zdecydowanie załączył mi się tryb niańki. Cholera, skąd nagle tyle dobrej energii się we mnie zalęgło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz