czwartek, 1 lutego 2018

Strach na wróble [3]

Naburmuszony chłopak fukał jak rasowy kocur, puszył się i zerkał na mnie spod byka. Dostrzec można było, że wciąż lawiruje myślami gdzieś w innym świecie, z dala od obecnej sytuacji. Hiperwentylował, zachowywał się bardziej niż dziwnie, a mi tylko zostało zadawać sobie pytanie, skąd biorą się takie jednostki.
— Błogosławieni zresztą głośni, którzy nie pozwalają nowym ludziom zawału dostać, amen. Miracles, drugi rocznik? Trzeci? Pierwszak? — Nagle zmienił temat rozmowy, niby się rozpogodził, niby ogarnął, ale nieprzyjemny dreszcz dalej latał to w górę, to w dół mojego kręgosłupa. Źle mu się z oczu patrzy, to pewne.
— Oakley, dwójeczka. — Pytanie w drugą stronę było raczej zbędne, nówka nieśmigana, no, chyba że postanowił się tu zwalić na czwarty rok, jak ten niepokojący jegomość, który łypał okiem na nasze szkolne gołąbeczki. Coś wisiało w powietrzu, coś ciężkiego i bardzo śmierdzącego. Bodło nawet osoby trzecie, które mało co miały wspólnego z sytuacją tej trójki.
Ogólnie rzecz biorąc, nad szkołą wisiała potężna siekiera, która prędzej, czy później musiała w końcu spaść i rozpiździć wszystko w drobny mak. Wręcz się o nią modliłem, bo ilość zamieszania i głębokość bagna, w które każdy zdążył się wkopać, sięgała nosa, a do tego capiła starym dziadem i fekaliami, delikatnie mówiąc.
— Nie szkoda ci było telefoniku? — Zerknąłem na drzewo, o które chwilkę temu blondyn postanowił rozbić komórkę, siadając wielce oburzony na cały wszechświat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis