— Yamir, złoty chłopaczyna, zaprawdę. Dosłownie i w przenośni, a co do poznania, powiedzmy, że zetknąłem się z tym osobnikiem na jednej z wycieczek między krajoświatami — odparł, otwierając drzwi. Skinąłem ze zrozumieniem głową, wchodząc do środka, doskonale wiedząc, że usłyszałem pewnie skróconą i niekoniecznie zgodną z prawdą wersję, ale hej. Podobnie przedstawiłbym moją relację ze światłością mojego życia. Dziwność, złotość i jednocześnie nic specjalnego pod względem historii. Doszliśmy plątaniną korytarzy, najprawdopodobniej do pokoju chłopaka, żeby już po chwili zagłębić się w ewidentnie męskie królestwo. Co więcej można powiedzieć? Bokserki zwisały z lampy, skarpetki leżały swobodnie na komodzie, a szafa pewnie była pełna wszystkiego oprócz elementów ubioru. Śmierdziało, jakby coś tu zdechło i znajdowało się już w późnej fazie rozkładu, ale strzelałem, że całość stanowiła woń zwietrzałych fajek i mieszanina środków odurzających.
Chociaż wolałem nieco większy porządek, to chyba właśnie trafiłem do raju.
— Yamir, prawda? — odchrząknąłem, spoglądając na siedzącego na łóżku chłopaka. — Strach Na Wróble wspominał, że posiadasz dobra materialne o wartości niezmierzonej w hektolitrach szczęścia... — Dobra, skończ pierdolić, James, bo już ci się ponownie łapy zaczynają trząść. — Ile, czego, za co? — rzuciłem, robiąc krok do przodu, żeby nie stać w miejscu, bo już i tak byłem zbyt podminowany, znudzony, rozproszony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz