Wyjechaliśmy na trawę i usiedliśmy na ławce pod drzewem. To znaczy, ja usiadłam, chłopak tylko zatrzymał się obok. Było to nawet całkiem komfortowe, bo w końcu mogłam rozmawiać z nim na tej samej wysokości, a on nie musiał zadzierać głowy do góry. Podałam mu pudełko z ciastkami, z którego nieśmiało zabrał jedno, chrupiąc je długo i dokładnie. Cisza była, ale nie niezręczna. Raczej taka "jest ciepły letni dzień i są walentynki i tak przyjemnie się siedzi w cieniu pod drzewem w ciszy z ćwierkającymi ptakami" cisza. I muszę powiedzieć, że całkiem mi pasowała.
Chociaż nie wypowiedziałabym tego w tej chwili na głos, to cieszyłam się, że nas wylosowali. Chłopak był miły, uprzejmy, i przede wszystkim nie był zbyt natrętny w rozmowie. Po prostu, jak trzeba było, to trzymał się na dystans. I to było całkiem miłe. No i miał te długie rzęsy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz