— Tak, poproszę dwie i pół łyżeczki — odparła z uśmieszkiem na ustach, na co zareagowałam jedynie uniesieniem brwi i prychnięciem, bo kto normalny dodaje do herbaty prawie trzy porcyjki cukru? Nie licząc prababki, chociaż, wróć, ona przecież do normalnych się nie zaliczała, odpowiedź była więc prosta, nikt, absolutnie nikt.
No cóż, jak to mawiają, o gustach się nie dyskutuje, chociaż z chęcią wręcz bym się o nie pokłóciła, bo zdecydowanie to nie jest zdrowe i nie zdziwiłabym się, jakby dziewczyna miała cukrzycę, szczególnie patrząc na to, ile ciastek już pochłonęła. No i ten nieszczęsny cukier, który wsypałam do tej nieszczęsnej herbaty, której teraz bliżej było do syropu, albo czegoś tego pokroju. Sama słodziłam połową łyżeczki i ciągle było za dużo, zbyt ulepiaście, za bardzo sklejało usta i doprowadzały kubki smakowe do jakiegoś niepotrzebnego szaleństwa. Tak samo słodkie ciastka, ten, kto wymyślił te pierdolone bezy, powinien zawisnąć, albo być skrócony o głowę i to już dawno temu, a ci, którzy dalej rozszerzają kult tych przysmaków szatana, również powinni zostać straceni i oto jest moje słowo.
Dziewczyna nagle ruszyła po swoją filiżankę, zupełnie nie ważąc na fakt, że jeszcze się nie zaparzyło, pochwyciła ją, po czym spektakularnie oparzyła sobie język i całkowicie zrezygnowana odłożyła kubek, a mi pozostało jedynie cicho westchnąć.
W sumie to Kruk okazał się dość dobrym towarzyszem na ten w miarę spokojny dzień.
Czy żałowałam? Nie. Chyba pierwszy raz od dawna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz