Dziewczyna wstała i podeszła w stronę czajnika, aby rozlać wrzątek do kubków.
— Katownia, niezbyt ciekawie, ale lepszy rydz, niż nic, czyż nie? — odparła, podciągając nogę na łóżko i obejmując ją ramionami. — Słodzisz?
— Tak, poproszę dwie i pół łyżeczki — powiedziałam ze spokojem i nutą entuzjazmu.
Renee spojrzała chyba na mnie kątem oka trochę zaskoczona albo mi się zdawało. No bo, kto normalny słodzi herbatę prawie trzema łyżeczkami cukru? Mogłam dać sobie jednak rękę uciąć, że w tej szkole nie byłam takim jedynym płatkiem śniegu. Ja po prostu uwielbiałam słodką herbatę, słodkie jedzenie, słodkie pieski... W kwestii jedzenia i picia czasami dziwiłam się, jakim cudem nie jestem jeszcze w zaawansowanym stadium cukrzycy. Pozostało mi tylko tego nie wykrakać i cieszyć się w duchu, że już raczej mnie to nie dotknie. Żeby nie było, nie jem samych wysokocukrowych rzeczy! Od czasu do czasu lubiłam sobie zjeść jabłko (rzecz jasna, z tych słodkich odmian) albo winogrona. Zaczęłam machać nogami. Herbata już się parzyła, a po pokoju zaczął roznosić się ten charakterystyczny zapach, który z ochotą wciągnęłam do swoich płuc, jakby był bardziej drogocenny niż powietrze. Nie mogąc się powstrzymać, zerwałam się na równe nogi i podeszłam do kubków, biorąc ten przeznaczony dla mnie. Zaczęłam ostrożnie dmuchać, żeby trochę ją ostudzić, ale chyba nic to nie dało, bo gdy spróbowałam, poparzyłam sobie czubek języka. Natychmiast ostrożnie odstawiłam kubek i stwierdziłam, że to jeszcze nie ta pora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz