— No co ty nie powiesz? — zapytał się, na twarzy mając szeroki uśmiech, a ja go odwzajemniłam, wyciągając szyję do przodu. — Serio, zapraszamy częściej, co trzy głowy to nie dwie, czy jak to tam szło. — Przewróciłam oczami i chyba pomyśleliśmy z Yamirem o tym samym, bo złotooki chłopak parsknął.
— Błyszczysz Oakley, jak najjaśniejsza z gwiazd. Syriusz po prostu — mruknął i sięgnął po pudełko, które jeszcze przed chwilą leżało na podłodze. Podniosła brew i przekręciłam głowę w bok.
— Tylko cieńszego, niż ostatnio, chcemy skręta, nie cygaro — skomentował Nivan, odsuwając się ode mnie i wracając na swoje miejsce.
Obserwowałam uważnie, z brodą opartą na kolanach, jak długie palce zwinnie składają, zwijają, zamykają i upychają, aż w dłoniach Yamira pojawił się tak zwany skręt, rzecz ewidentnie w tamtym momencie dla nich święta i najważniejsza.
— Chodź tu, panie największe płuca — powiedział w końcu, podając Nivowi kawałek bibułki wypełnionej narkotykiem.
A ja siedziałam cichutko z boku i cały czas studiowałam ich dłonie, mały rytuał, przejście skręta z rąk do rąk, z osoby do osoby. Uważnie, koncentrując się na każdym szczególe. Pokręciłam tylko głową i podniosłam dłoń, gdy i w końcu do mnie doszła propozycja "buszka".
— Mi wystarczy, naprawdę — mruknęłam, uśmiechając się.
Oj, grzeczna ze mnie dziewczynka, zdecydowanie i już nie mogłam się doczekać jakiegoś ciekawego komentarza na ten temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz