czwartek, 15 lutego 2018

Róże [0]

To wszystko przez Yamira.
Gdyby mnie do tego nie zmuszał i nie chichrał się jak nienormalny z moich umiejętności uwodzenia, które swoją drogą biły te jego i większości ludzi na głowę, to nie stałbym teraz pod tablicą, wachlując się walentynką własnej roboty. Było gorąco, dalej i nieustannie, co potraktowałem jako czynnik zapalny do zmiany papierka w przenośny wiatraczek.
Wracając, hindus powiedział: „Ja cię nie podpuszczam, ale nie weźmiesz udziału w tej zabawie walentynkowej” i wszystko poszło w cholerę, bo jak to, ja nie podejmę się wyzwania rzuconego przez tą małą, złocistą gnidę? Ja? Musiałbym nie nazywać się Nivan Oakley, żeby uciec od tego z podkulonym ogonem.
Dlatego teraz właśnie w tłumie wypatrywałem białej główki, bowiem moją parą okazał się nie kto inny, jak legendarna Pelagonija, przez większość uczniów określana mianem Nadziei Tego Świata i Słońca Narodów, sam do tej pory nie miałem jeszcze okazji się o tym przekonać.
Jak widać, los postanowił to zmienić.
— Hej? — rzuciłem nieśmiało, gdy dziewczyna zamajaczyła mi na horyzoncie, a w sumie to stanęła kilka kroków przede mną. — Z tego, co udało mi się wyczytać, to panienka jest moją walentynką. Kłaniam się nisko, Nivan Oakley, cała przyjemność po mojej stronie. — Nie mogłem powstrzymać mimowolnego ukłonu, którego mama wyuczyła mnie perfect, chociaż w sumie nigdy się przed kim płaszczyć nie musiałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis