czwartek, 1 lutego 2018

Poszukiwanie zaginionej mutacji [2]

— Cześć — odparła szybko, z pewną dozą nieśmiałości i różem powoli rozlewającym się po policzkach. — Jeszcze się chyba nie znamy? — Uśmiech na twarzy, tej jej, jak i mojej. — Jasne, chodź, poprowadzę cię do półki z książkami naukowymi. W wyborze książki jednak nie pomogę, nie jest to mój najmocniejszy przedmiot. — Postawiła pierwsze kroki, bez większego zawahania. Wyraźnie doskonale wiedziała, gdzie co się znajduję, tymczasem ja, największa dupa w sprawach organizacyjnych nie wiedziałem nawet, gdzie jest dział z podstawowymi informacjami potrzebnymi do wybrnięcia z naukowego szamba. Zazwyczaj po bibliotece szlajałem się z Pelcią, która jakimś cudem doprowadzała mnie do tego, czego szukałem.
Jednak trzeba odciąć pępowinę.
I znaleźć nową mamcię, bo jestem całkowicie lepa w tych kwestiach.
Stukot butów dziewczyny, miarowy, szuranie moich pazurów po parkiecie i absolutna cisza, bo mało kto tu przebywał, duch narobił swoje, uczniowie woleli szukać informacji w necie i liczyć na to, że jakimś cudem uchronią tym razem swoje cztery wątłe litery.
— Pomóc ci z nimi? — spytałem w końcu, bo książki przeginały dziewczynę to na lewo to na prawo, a ja znowu szedłem jak ostatni knur, nawet nie racząc wyciągnąć pomocnej dłoni. Grube księgi, twarde okładki, plus dwadzieścia do masy, minus trzydzieści do sprawności i zwinności, całkowicie zbicie szybkości. Matko, ona zaraz się złamie w pół, przysięgam, przecież to jest takie kruche.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis