Dni mijały, dni mijały, a to wszystko tylko zmierzało w stronę nieuchronnego końca pracy, który wisiał nad nami jak jakiś niezamierzony deadline, któremu bogowie zapomnieli ustawić tryby wyłączenia się po spełnieniu normy. Ciągle coś się działo, a teraz jeszcze to. Mińsk pojawił się znienacka, zaczął wydzierać się, rzucał wokoło papierami i odgrażał się, że teraz to go popamiętamy.
A o co chodziło? Cesarz w końcu zapowiedział wizytę. Że bal ma być. Że cudownie ma być. Że trzeba te wszystkie mniejsze pokraki czy większe damy nauczyć tańczyć. Że trzeba zadbać o przygotowania krawieckie, bo przecież nie mogą wystąpić w łachmanach. Że trzeba wynająć orkiestrę, zorganizować salę, gdzie w szkole znajdzie się wystarczająco dużo przestrzeni? Magiczna przebudowa pochłonie większość budżetu, a przez te, cytując "pierdolone sukienki z brylantami", tym bardziej "kasa nie będzie się zgadzać". Co w związku z tym?
Odpowiedzialność za organizację spadła na Samorząd Uczniowski, co by sobie tym za bardzo dyrektor głowy nie wywracał. Cudnie. Cudownie. Samotna walka z dopinaniem budżetu, właśnie tego potrzebowałem.
Na całe szczęście, nieszczęście los zlitował się nade mną i ktoś zapukał, a następnie wszedł.
— Czego? — warknąłem, siedząc plecami do drzwi. Czas gonił, pracy było za dużo, a w połączeniu z dodatkowym zadaniem od Mińska kurczył się jeszcze bardziej, zaczynałem chyba zostawać szału. Odwróciłem się z morderczym wzrokiem, żeby zauważyć Nan. — Przepraszam cię, nawał roboty — jęknąłem podnosząc się, bo przecież nie wypadało siedzieć, gdy dama stała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz