Chwila zastanowienia, rozwarte, pełne, różowiutkie, jak włosy Nivana, usteczka i chwilowe zastanowienie w tak żywych, zielonych jak świeżo co wyrośnięta trawa, oczętach. Po dłuższym namyśle musiałem powiedzieć to szczerze, nie dziwiłem się przyjacielowi, Wanda rzeczywiście była niezwykle urokliwą, młodą, przepiękną damą, której nietypowa uroda urzec była w stanie dosłownie każdego. Nawet blizna na brwi, którą dopiero co dostrzegłem, była w stanie złapać człowieka za serce.
Oczywiście nieważne jak oczarowany bym nie był, nie posunąłbym się do tego, co Oakley, za co swoją drogą dostał ode mnie porządną burę, dużo wrzasku i rzucanie mięsem, co bardzo rzadko mi się zdarzało, tak swoją drogą.
Bo naprawdę, byłem w stanie znieść dosłownie wszystko, ale nie takie pogrywanie i nie wobec tak miłej osóbki, jak kuląca się w warstwach koca Przewalska.
— Chyba dobrze, o dziwo nie bolała mnie głowa od dymu, więc dobrze, dziękuję. W sensie pewnie i tak za mało było wszystkiego, żebym cokolwiek poczuła, ale było ok, naprawdę — odparła, wlepiając spojrzenie w okno i uśmiechając się delikatnie. Dużo się szczerzyła, dużo się śmiałą, zarażała pozytywną energią i działała wobec mnie jak słoneczko na czekoladę, najzwyczajniej w świecie się rozpływałem. Pokiwałem głową.
— Jak na pierwszy raz zareagowałaś całkiem całkiem, nie powiem — mruknąłem, wciągając drugą nogę na siedzisko i sadowiąc się po turecku. — Ile to było, dym z trzech? Czterech blantów? Nie jest źle — parsknąłem. — W sumie dobrze, że wpadłaś, może Nivan chociaż trochę zastopuje z obelgami. — Westchnąłem ciężko. No i się cieszyłem. Że przyszła. No.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz