— Tak — odparł niemrawo chłopak, na co mogłem jedynie przechylić głowę, widząc, jak Oakley przygląda się mi ze słabo ukrywanym zainteresowaniem. Widocznie moja nagła zmiana, no, może nie całkiem drobna, w wyglądzie moich dłoni została jednak zauważona. A mógłby udać, że niczego nie widział, niczego nie zauważył, a mimo wszystko śledził uważnie wzrokiem niewidoczne blizny, zakryte iluzją pęcherze. — Tak, widzimy się jutro — dokończył, brzmiąc jak potrącony przez samochód szczeniak. Nivan był dziki, zajmował sobą przestrzeń, ale w jakiś sposób służyło mu to niezmiernie, to było całe jestestwo chłopaka zamknięte w czterech ścianach. Potrzeba wolności, potrzeba sprzeciwu, potrzeba po prostu bycia sobą, bez żadnych ograniczeń, a mogłem co najwyżej patrzeć, jak wychodzi z przygarbionymi plecami.
Tak nie wyglądał Oakley, bo Oakley nigdy nie powinien zostać złamany. A już tym bardziej nie przez swój własny organizm.
x X x
Dzień minął dosyć szybko, zagrzebałem się w robocie papierkowej, próbach kontaktu z osobami, które znają się mimo wszystko na cięższych przypadkach związanych z przypadłościami niemagicznymi. Udało mi się dobić do Sky, kilku moich starych profesorów, nawet czyjejś znajomej prababci, którą znałem, jeszcze zanim wyszła za mąż, jako zielark-znachorkę bez właściciel licencji, ale za to z odpowiednim doświadczeniem. Siedziałem w sali samorządu, kończąc wypełnianie ostatnich formularzy na dzisiejszy dzień, mając w zamiarze iść wieczorem odwiedzić Oakley`a i dogadać się z nim konkretnie, ale zaskoczyło mnie nagłe pukanie do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz