Uśmiechnął się szeroko, po raz kolejny uważnie obserwując każdy mój ruch swoimi złotymi, zdecydowanie niespotykanymi oczami. Odwzajemniłem uśmiech, choć w sumie dalej byłam lekko zbita z tropu, nie wiedząc, co powiedzieć, jak się odezwać i w ogóle po co ja tu przylazłam.
— Hej, hej, wchodź, Nivana, póki co nie ma, ale powinien się zjawić za jakieś piętnaście do dwudziestu minut — powiedział, poszerzając uśmiech i zapraszając mnie do środka gładkim gestem dłoni.
Pokiwałam głową, nie odpowiadając i wdreptałam do środka powolutku, nie chcąc zaplątać się w koc, który dalej ciągnął się za mną jak królewska peleryna. Tylko że tym razem peleryna była ciut przydługa, spadała z mojego ramienia i zdecydowanie nie wyglądała królewsko. No cóż, co ja poradzę, nic nie poradzę, może i wyglądałam jak siedem nieszczęść, ale w sumie to się zbytnio tym nie przejmowałam, bo niby czym miałam się przejmować, wyglądać, jakoś wyglądałam, może nie jak milion rubli, ale też nie jak wyciągnięta prosto ze śmietnika.
Opadłam powoli na łóżko Nivana, bo tu miałam pewność, że nie naruszam przestrzeni osobistej i skrzywiłam się trochę. No tak, brzuch, i co z tego, że brałam odpowiednie ziółka, jak i tak nie mogłam wziąć tego najmocniejszego, bo w uczelnianym ogródku po prostu nie było warunków, żeby je wyhodować, a w tabletkach wolałam nie grzebać, w końcu i tak brałam ich dosyć dużo. Podniosłam wzrok na Yamira i uśmiechnęłam się szeroko.
— Gratuluję wygranego zakładu w bardzo dobrym stylu — powiedziałam, parskając śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz