— Aj nie wyolbrzymiaj, robię to, co trzeba — parsknął, a ja przewróciłam oczami, bo wcale nie wyolbrzymiałam, po prostu był za dobry, za ciepły, za miły i oborze, wcale to mi nie przeszkadzało.
Podszedł do czarnego plecaka, wyjął magiczne opakowanie z magiczną, uzdrowicielską zawartością zwaną czekoladą. Połamał, otworzył, a w pokoju uniósł się oczywiście jej zapach. Na cesarza.
— Częstuj się, na osłodę życia i dobry humor — powiedział, siadając obok mnie ze słodkością i podsunął mi ją pod nos. Proszę państwa, kiedy ślub, jak będzie wyglądać moja sukienka, a niech Nivan będzie upragnionym świadkiem, ale ja chcę ślub, ja chcę dzieci, ja chcę, żeby czekolada była mi podsuwana każdego dnia pod nos.
No dobrze, może ciut za bardzo przerysowałam, ale powoli zaczynałam rozumieć, o co chodziło Nivanowi z dziewczynami rzucającymi się na Yamira. Bo są te, które lubią dupków lub są te, które po prostu dobrze wybierają.
— A co do tego twojego bycia dobrym, muszę zachowywać równowagę wszechświata i stać po drugiej stronie szali, naprzeciwko Oakleya, wiesz, żeby nam to wszystko nie runęło, z tym jego... Jak to on określa? „Złodupstwem”? Coś w ten deseń. — Parsknęłam cichym śmiechem, łapiąc przy tym powolutku za kosteczkę czekolady i rozpływając się nad jej smakiem.
Typowe udobruchanie dziewczyny z okresem jednak działa, co za zdziwienie.
— Ying i yang, i te sprawy? Równowaga na świecie? — mruknęłam szczerze zaciekawiona, sięgając po kolejny kawałek z szerokim uśmiechem na twarzy. — Tylko nie bądź za dobry, bo wtedy Nivan będzie musiał być jeszcze gorszy. — Parsknęłam śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz