W końcu zdecydowała się podnieść wzrok i, o dziwo, odwzajemnić mój uśmiech, na co w sumie kamień mi z serca spadł, bo nie zostałem zdzielony torbą, jak to często w filmach było pokazywane. Fioletowe kudły zafalowały, te moje już się nie wymykały, za co w sumie będę musiał podziękować nastolatce jeszcze raz, a całość powoli cichła i wracała do względnej harmonii. O niczym więcej nie marzyłem, nawet nie śmiałem tego robić.
— Biblioteka? Sala artystyczna? — spytała, głośniej, wyraźniej, pewniej. Dlatego zdecydowałem się wreszcie odwrócić i zrównać z nią krok, byle nie staranować kogoś tyłem. Ściągnąłem brwi i przemyślałem wszelkie za i przeciw. Biblioteka podobno zabijała i nie, to nie było porównanie, tylko fakt. Mimo krótkiego pobytu w placówce już zdążyłem się nasłuchać, jak to tamtejszy mieszkaniec zrzucał na uczniów książki, przewracał półki i ogólnie uprzykrzał życie na tysiące, o ile nie miliony sposobów. Jakoś nawet wizja przeglądnięcia atlasów robaczków średnio mnie przekonywała do tego pomysłu.
— Sala artystyczna? — Może zastaniemy malarską gwiazdę szkoły, bo na nauczyciela nie było co liczyć, z tego, co oczywiście, słyszałem i zdecyduje się nam pomóc w jakimś tam stopniu, na tyle, na ile mogła, oczywiście.
Tutejsza gawiedź się przerzedziła, dziewczyna wyglądała już o niebo lepiej, a mi pozostawało się tylko uśmiechać.
Bo to też wcale nie tak, że po prostu nie chciało mi się przechodzić takiego kawału drogi do tego przeklętego budynku. Wcale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz