piątek, 16 lutego 2018

Jak z filmu [11]

Dzikie włosy słuchały się mnie dokładnie tak bardzo, jak krnąbrny koń. Walczyłem dzielnie, niczym Leonidas, lecz skończyłem podobnie, jak on. Westchnąłem cicho, burknąłem, warknąłem, targnąłem mocniej jeden z kosmyków.
— Daj, pomogę ci — powiedziała nagle, wyciągając się w moją stronę, dosięgając palcami włosów, dość nieśmiało, ale jednak. Uśmiechnąłem się, bo było to w sumie bardzo miłe z jej strony. Sama pewnie niejednokrotnie musiała walczyć z fioletową burzą. — Żyję, dycham, nie przeszkadzam, nie licząc pewnych wyjątków i ogółem wydaje się być w porządku. Ludzie są nawet mili — mruczała cicho, dalej babrząc się z ciemnymi, twardymi, jak na rasowego Azjatę przystało, włosami i dalej wspinając się na palce, więc zdecydowałem się ułatwić pracę i przykucnąć, chociaż odrobinę, bo praca w takich warunkach nie mogła należeć do tych najłatwiejszych. Pokiwałem delikatnie głową, starając się o to, by przynajmniej nie popsuć pracy dziewczyny.
— To chyba dobrze. — Uśmiechnąłem się, obserwując skupioną tym razem twarz dziewczyny. Ludzie są mili, powiada? Nie zdążyłem się jeszcze o tym przekonać, jak dotąd spotkałem tylko jakiegoś hindusa, który zagarniał sobą każdy centymetr sześcienny i przy pierwszym spotkaniu czułem się, jakby mi zaraz powietrza miało przez niego braknąć. — Dziękuję — dodałem, gdy w końcu skończyła swoje zmagania i obdarowałem ją tak ładnym uśmiechem, jakim tylko mogłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis