Pierwszy tydzień minął w dość szybkim tempie. Powoli przyzwyczajałam się do nowego otoczenia, ojciec słał mnóstwo SMS-ów, lekcje nawet ciekawe, a ludzie nie byli źli. Chociaż nauczycielka od zielarstwa rzeczywiście dawała w kość, ale na reszcie zajęć dało się oddychać. Zwłaszcza na artystycznych, gdzie siedziałam skryta w kącie, rysując owady, zamiast słuchać wykładu o stylach architektonicznych. Pewnie się to na mnie zemści, ale póki co nie panikowałam, a moim celem nie było zdobycie maksymalnej ilości punktów na egzaminach. Wystarczyły mi moje przeciętne, przyzwoite wyniki. Podsumowując, żyłam, dychałam, nie cierpiałam i uprzykrzałam ludziom życie, broniąc moich ulubionych pajęczaków z przerwami na fotografowanie.
Podreptałam za szczęśliwym tłumem uczniów, zadowolonych z zakończenia ostatniej lekcji, przyciskając do siebie swój szkicownik z rysunkami oraz zdjęciami, a w myślach w punktach wypisywałam miejsca, do których powinnam dzisiaj pójść, ewentualnie poświęcić czas na eksplorację lasu i obserwacje.
Nagle wpadłam na czyjeś plecy, co natychmiast wyrwało mnie z mojego zamyślenia, a mój uchwyt nieco się poluźnił. W jednej chwili wszystkie luźne strony oraz fotografie upadły na ziemię. Zamrugałam, spuszczając wzrok, orientując się, że świat nie jest tak wyraźny, jak powinien być. Czyli okulary też są gdzieś na dole.
— Bardzo przepraszam — wymruczałam, kucając i pilnując się, żeby nie patrzeć w górę, starałam się znaleźć dłońmi swoje szkła. Najpierw okulary, potem zbieranie kartek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz