niedziela, 4 lutego 2018

Idzie facet do lekarza, a tam Hopecraft [0]

Nic, absolutnie nic nie było tak, jak powinno, a ja brnąłem w bagno pod każdym, nawet najmniejszym aspektem mojego życia. A to finanse i fundusze, a to społeczne bzdety, a to zdrowotny szajs, a to cholerne konflikty z prawem, które ciągnęły się za mną jak flaki z olejem i znowu zatarasowały mi drogę, na co pozostawało mi tylko westchnąć, założyć ręce za kark i klęknąć.
Towarzystwo zaczęło mnie coraz bardziej kontrolować i doszukiwało się czegoś, co koniecznie chciałem ukryć i wiedziałem, że za długo już nie pociągnę, więc trzeba będzie znaleźć sobie cholerną tarczę ochronną, coś, za czym będę mógł się skitrać i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Do tego Yamir, który do mnie wrócił i miał jakieś dziwne odpały, jakby te walone znaczki przestawały działać, a jemu sodówa znowu uderzała do głowy i wiedziałem, że muszę zastopować tę lawinę nieszczęść, bo jak się rozkręci, to się go nie zatrzyma.
Westchnąłem głośno.
I tak na pierwszym miejscu było zdrowie, które już w zeszłym roku zaczęło się rypać i lecieć na łeb na szyję. Wyniki nie były zadowalające, coś mi ciężko było ostatnimi czasy, piłem mało wody i to wszystko złożyło się na to, żeby znienawidzone wyjazdy do lekarza co trzy dni znowu zaczynały przypominać o swoim istnieniu. No, a naprawdę nie miałem ochoty leżeć przykuty do łóżka przez kilka godzin non stop. Po prostu nie.
Przetarłem kark, stając przed drzwiami pokoju osobnika, z którym to już miałem jakąś tam styczność, z którym niezobowiązująco jęczeliśmy sobie nawzajem, na którego widok coś mnie tam kuło, bo to wszystko było dziwne i niewyjaśnione.
Puknąłem knykciem trzy razy i dodatkowy jeden. Tak dla pewności.
— Hej, mam... Mam sprawę? — wyszeptałem niepewnie, zerkając zza drzwi, które otworzyłem po krótkim sygnale zezwalającym na wejście do tajemnej sali samorządu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis