piątek, 2 lutego 2018

Deja vu [3]

— Naprawdę szkoda gadać. A to schody, a to dla stóp droga jednak nierówna, a to podczas gry w badmintona wpadłem w gniazdo os, które ukryło się w trawie. Cała norma. — Zaśmiał się, pocierając kark, a ja spojrzałam zmartwiona. No bo on nie może sobie tak krzywdy robić, kiedyś to się źle skończy. — Ale było fajnie, spotkałem się z rodziną, babcie też odwiedziłem, wycieczka odhaczona i żyję, co jest chyba najważniejsze — dodał, poszerzając uśmiech, a ja go odwzajemniłam. Bo tak, to prawda, przeżył i to jest najważniejsze.
— Zostawiając plastry, nie masz może ochoty na herbatę? I ciastko? Chrzanić zakaz cukru, na razie nie powinien nikt zauważyć — powiedział, a ja przytaknęłam.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. Chętnie zjem coś po podróży. — Zaczęłam iść w stronę akademików. — A herbata zawsze dobra, nawet jak jest milion stopni na zewnątrz. Uśmiechnęłam się, spoglądając na chłopaka. Nawet cały pokryty w plastrach i bandażach był naprawdę ładny; delikatne rysy twarzy, rude włosy, przechodzące w brąz, piegi, jakby z wielką ostrożnością porozmieszczane na nosie i policzkach, no i te złote oczy, które, pomimo wszystkich nieszczęść w życiu chłopaka, wydawały się wiecznie śmiać. Odwzajemniłam więc gest swoimi, nudnymi, piwnymi.
— Masz herbatę w pokoju, czy idziemy do mnie? — spytałam. W końcu ja miałam uzupełnione zapasy po wakacjach. Rodzina nie wypuściłaby mnie bez torby herbaty, ciastek i książek do rozrywki i nauki (te ostatnie dodane przez matkę, razem z przypomnieniem, żebym do nich przynajmniej raz dziennie zajrzała, bo mnie przepyta, jak wrócę). Lecz to jeszcze rok czasu, na razie mogłam na spokojnie popijać herbatkę i jeść ciasteczka z rudzielcem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis