Renee mówiła, że muszę z nim pogadać.
I to chyba był idealny (no może jednak nie) dzień do wykonania tej czynności. Oczywiście, że wcześniej upewniłam się, czy aby na pewno mogę to zrobić (podobno tak, czy to była prawda to co innego), ale życie to życie, przecież czeka nas w nim tyle cudownych niespodzianek.
Westchnęłam, wiążąc włosy w bojowy kucyk i w sumie nie biorąc ze sobą nic, uśmiechnęłam się nerwowo tylko do mojej współlokatorki, a następnie wyszłam na korytarz, zostawiając ją samą w pokoju.
Co ja najświętszy stwórco, boże, cesarzu, niebiański ludku robiłam.
Dumnym krokiem zaczęłam zmierzać na pole bitwy, strefę śmierci, z której już nigdy mogłam nie wyjść i bardzo możliwe, że przesadzałam. Że nic się nie zmieni, że wszystko będzie piękne i cudowne, i dlaczego ja w ogóle jestem taka zdenerwowana. A przecież niby wybór miałam, niby mogłam po prostu zostać w pokoju i dalej żyć w słodkich marzeniach, nie rozmawiać, nie poruszać tematu, bo po co. Ale obiecałam Renee, a obietnica to obietnica, czyż nie?
W końcu przed drzwiami stanęłam i w sumie to po cichu miałam nadzieję, że Nivana tam nie będzie, a zamiast niego pojawi się Yamir, który się uśmiechnie i zaprosi mnie do środka, a rozmowa po prostu się odwlecze. Westchnęłam i oczywiście zapukałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz